[38] Chcą być tylko obok siebie

156 13 6
                                    

Miłego czytania kolejnych ponad szesnastu tysięcy słów.

*** 28 kwietnia ***

          Dotkliwe dzwonienie towarzyszyło mu w głowie, wbijając się silnie między uszy i nie chcąc ustąpić. Przywoływało jęki niezadowolenia wraz z wrażeniem, że ktoś z całej siły uderza czymś ciężkim w głowę i zabiera mu resztki świadomości. Z jakiegoś powodu, taka sceneria wydawała mu się dziwnie znajoma. Jakby kiedyś się wydarzyła i to w niedalekim odstępie czasu.

          Postarał się ruszyć, acz jego ciało zostało wręcz instynktownie wygięte w bólu, a do mózgu dotarła informacja, że lepiej tego teraz nie robić. Niektórych części ciała praktycznie nie czuł. Jak gdyby nie istniały. Jednak ból był na tyle mocny i na tyle realny, że był w stanie wierzyć, że jest w jednym kawałku i nie stało się nic, co by go pozbawiło części siebie. Właśnie, co się stało? Miał dziury w pamięci.

          Spróbował otworzyć oczy, lecz oślepiające światło sprawiło, że od razu je zamknął z powrotem. Chciał podnieść rękę i nią zasłonić wrażliwą część twarzy, ale boleść ponownie sponiewierała tę kończynę poczynając od ramienia, a kończąc na opuszkach palców.

          Pragnął również wyrzucić z siebie choć krótki, cichy jęk dający znać, że żyje i ma się jakkolwiek dobrze. Żył, to już sukces. Nie pamiętał co się stało, jednak podświadomość mu mówiła, że nic z czego miał wyjść żywy. Niestety, jego gardło było tak suche i tak piekło, że zanim w ogóle cokolwiek rzekł postanowił odpuścić. Miał na sobie wystarczający ciężar.

          – Feliks, obudziłeś się? Żyjesz?! – Znajomy głos przebił się między drażliwym dzwonieniem i niejako wywiódł go z drogi ponownego zasypiania. Ktoś delikatnie, aczkolwiek strasznie gwałtownie złapał jego zranioną dłoń i otaczał swoim ciepłem zraniony punkt. Okrążył swoim gorącem i dał ogromne pokłady spokoju. Nie podszedł żaden wróg, a przyjaciel. Chociaż mówiący przed chwilą do niego głos brzmiał na kogoś więcej, niż przyjaciela.

          Nie minęły sekundy ani minuty, nim odważył się spojrzeć i ruszyć. To przeciągnęło się do męczących godzin, które w jego półśnie starały się o ożywienie zmęczonego ciała i okazanie którychkolwiek oznak życiowych.

          Aż w końcu poczuł, że to najwyższa pora. Przez ten czas ani razu nie ustało z jego dłoni ciepło tamtego człowieka. Czuwał nad nim i odnosił wrażenie, że właśnie to dało mu odpowiednią siłę do wstania.

          Otworzył oczy.

          – Gdzie jestem? – Jęknął prawie, że niezrozumiale, lecz dla osoby tak mu bliskiej było to oczywiste pytanie, na które zamierzał dać odpowiedź. Słowa nie mogły opisać jego radości, gdy widział, że Feliks żyje i mimo wielu urazów oraz niezgodności zdrowotnych wszystko zapowiada na to, że będzie dobrze. Chłopak rozejrzał się dookoła, poczynając od znajomego koloru ścian, przechodząc na jeszcze bardziej znajomy pokój, a kończąc na nim; na Gilbercie. – Gilbert?

          – Tak, to ja. – Beilschmidt posłał do blondyna subtelny uśmiech i przy tym nadal nie puszczał jego dłoni. Musiał ciągle go trzymać, by wiedzieć, że żyje i że go nie stracił. Zielone oczy dłużej wpatrywały się w niego niezrozumiale, aby po krótkich momentach wypełnić się przerażeniem i o mało wywołując w reszcie ciała impuls wyrwania od niego ręki. – Coś nie tak? – Zapytał zdziwiony widząc nagłe, zastanawiające zachowanie chłopaka.

          – Co ty tutaj robisz?! Przecież nie możemy się spotykać! Zaraz przyjdzie ojciec i cię zabije, musisz stąd iść! – Podnosił głos i niemal krzyczał w przerażeniu, że lada chwila, a do sypialni, na pozór do jego bezpiecznego miejsca, wparuje Adam z nożem i zadźga ich obydwóch. Chcąc dodać swojemu strachu realności oraz przekonać Gilberta do ewakuacji próbował się podnieść, ale nie minęła sekunda, a jego plecy były wykrzywiane w nieludzkim utrapieniu. Krótki krzyk wydarł się z jego gardła, a on ciężko wylądował na miękkim posłaniu. Albinos zaśmiał się czule.

Panaceum [aph] [PrusPol GerIta AusHun]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz