[20] Droga do końca

320 34 648
                                    

*** 15 stycznia ***

          Osiąganie szczęścia łatwe nie było. Pojawiało się więcej komplikacji i odechciewało się dalszej roboty, żeby w najbliższym czasie stać się szczęśliwym człowiekiem. Demotywacja była na każdym kroku, choć mogłoby się wydawać, że był bliski osiągnięcia upragnionego sukcesu. Czuł blokadę przed powiedzeniem czegokolwiek, w tym samym czasie pragnąć wykrzyczenia tego i pokazania całemu światu, jak bardzo kocha tamtego debila. 

          -Lovi, możesz zacząć. Przecież wiesz, że cokolwiek to będzie, to nie będę na ciebie zły. - Uspokajający wzrok Antonia nie pomagał, za to przeciwnie. Lovino leżał obok niego na łóżku i od dobrych trzydziestu minut próbując wydusić z siebie nawet słówko. Podziwiał Carriedo za dawanie mu tak ogromnych pokładów cierpliwości. Mógłby się podzielić, a może lepiej by mu się żyło z samym sobą. 

          -Byłeś kiedyś w sytuacji, gdzie twoja jedna decyzja miała wpływ na całą, twoją przyszłość? - Romano aż sam się dziwił, że zdołał zadać to pytanie. Był to niezaprzeczalny cud. Momentami marzył o pożyczeniu nastawienia Feliciano do wyznawania miłości. Brat robił to tak bezproblemowo, a on męczył się z tym od niecałej godziny. 

          -Ciągle w takich jesteśmy. To że teraz leżysz, a nie siedzisz pewnie też będzie miało jakiś większy wpływ na twoje życie. Pewnie na to w najbliższych dwudziestu minutach. - Bolące kości nigdy nie były jego przyjacielem. Długie leżenie w jednej pozycji mogło go jeszcze bardziej odgonić od planów wyznania miłości. Właśnie to miał na myśli, myśląc o demotywacji na każdym kroku. Ona była wszędzie. Nawet w takich błahostkach. 

          -Nie wyskakuj mi teraz z filozoficznymi przemyśleniami. - Odpowiedział Vargas, w końcu siadając. Oparł się o ścianę i zmierzył Hiszpania wzrokiem. Dalej mógł się wycofać, ale nie chciał. Celem na ten dzień było spełnienie swojego marzenia, czyli zdobycia swojego ukochanego i rozpoczęcie z nim związku. Takiego szczęśliwego. Dłuższe męczenie się z własną samotnością było bezcelowe. Krążył ciągle w tych samych miejscach, robił to samo, nie osiągał niczego nowego. Antonio mógł to zmienić. 

          -Lepiej będzie, jak powiesz to, co chcesz powiedzieć. Naprawdę nie musisz się mnie bać! Myślałem, że darzysz mnie zaufaniem i nie boisz mówić się tego, co ci doskwiera. - Zielonooki westchnął, słuchając następnych głupot przyjaciela. Musiałby mieć pięć lat, by bać się Antonia i przy okazji przydałyby się jakieś zaburzenia psychiczne. Nawet nowonarodzone dziecko nie wystraszy się tego idioty. 

          -Wyznawałeś kiedykolwiek ludziom coś bardzo ważnego? - Carriedo kiwnął potwierdzająco głową. - No właśnie! Teraz postaw się w mojej sytuacji i zastanów się, czy wyznanie ci czegoś ważnego jest proste. - Szatyn zastanowił się nad słowami Włocha. Wszystko wskazywało na to, że jego skryte pragnienie niedługo zostanie spełnione. Po tylu, długich latach. 

          -Mówię poważnie, nie masz czego się bać. Cokolwiek to jest, zrozumiem i będę cię akceptować. - No chyba, że znowu mnie skrzywdzisz. Tych słów Carriedo nie wypowiedział z jednego, prostego powodu. Nie chciał Lovino wystraszyć. Nie od dzisiaj było wiadomo, że momentami działo się w jego głowie nie za ciekawie i lądowały tam przerażające myśli. Próbował je hamować. Najważniejsze było, że nie wypowiadał ich głośno. 

          -W porządku, powiem ci to. - Romano wziął głębszy wdech, zastanawiając się w duchu co najlepszego robi ze swoim życiem. Spełniał marzenie, więc robił dobrze. Dążenie do własnej satysfakcji nie było czymś złym. Jedynie pragnął szczęścia, którego ostatnio brakowało w jego szarym życiu. Antonio miał pełno kolorów, których mógł, a nawet chciał, mu użyczyć. Korzystał z tego, a bardzo możliwe, że będzie ciągnął te kolory dalej. - Bardzo cię... 

Panaceum [aph] [PrusPol GerIta AusHun]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz