Evelyn's POV
Poprawiłam okulary przeciwsłoneczne na nosie i zadarłam głowę, patrząc na wysoki budynek, przed którym stałam. Podobnie, jak wszystkie budynki w centrach wielkich, współczesnych miast, ten też wykonany został ze szkła i betonu. W szybach odbijało się popołudniowe słońce, a także drapacze chmur, stojące w niedalekich odległościach od obiektu mojego zainteresowania. Przez drzwi ciągle ktoś wchodził i wychodził, a każde wyminięcie się w przejściu ozdobione było promiennym uśmiechem na ustach, niekoniecznie i nie zawsze szczery, bo nie wierzyłam w ciągłe bycie w pełni zadowolonym z życia. Nie istniało takie coś. Puste, kamienne kwietniki znajdujące się między filarami, były stopniowo oczyszczane przez pracowników ze zmarzniętych bądź uschniętych roślin, których życie się zakończyło. Drzewa, rosnące na wąskim pasie zieleni, oddzielającym chodnik i ścieżkę rowerową od jezdni, zaczęły tracić liście, które z cichym szelestem spadały na asfalt oraz płyty chodnikowe, wykonując piękny, nikomu nieznany taniec wolności, by później zostać brutalnie rozdeptanymi przez buty przechodniów i przejechanymi przez rowery.
Delikatny wiatr owiewał moją zmęczoną, trochę podupadłą twarz i targał rozpuszczonymi, wysuszonymi włosami, smagając mnie nimi po czerwonych, zmarzniętych policzkach. W powietrzu dało się wyczuć jesień, która na dobre zadomowiła się w Toronto i pobliskich miejscowościach, niosąc za sobą typowo jesienną aurę. Temperatury z dnia na dzień spadły i nie sięgały już nawet dziesięciu stopniom. Silniejsze wiatry, wiejące od strony jeziora, niosły za sobą zapach wody, pomieszanej z wilgocią, chłodu i deszczu. Sylwetki mieszkańców zdobiły ciepłe, czasem puchowe, kurtki lub płaszcze, kolorowe szale i różnorodne czapki. Wszystko oznaczało tylko jedno – przyszła ta pora w roku, podczas której w tysiącach domów lokatorzy przesiadywali z kubkiem gorącej herbaty w ręku i relaksowali się ciepłem oraz komfortem domowego zacisza.
Poprawiłam stojący kołnierz płaszcza, który miał chronić moją szyję przed zimnem i, wkładając dłonie w kieszenie, ruszyłam w kierunku wejścia. Do samego końca nie wiedziałam, czy dobrze robiłam i czy aby na pewno tego chciałam. Sądziłam, że stan, w jakim się znalazłam, był czymś przejściowym i wystarczyłoby porządnie odpocząć, nabrać sił oraz także nowej energii, a wszystko wróciłoby do normy. Mojej normy. Niestety z każdą chwilą spędzoną w czterech ścianach moja kondycja się pogarszała, a ja powoli wariowałam. Siedziałam prawie dwadzieścia cztery godzinę na dobę, siedem dni w tygodniu sama ze sobą i wcale się nie dziwiłam, że popadałam w paranoję i delikatny obłęd. Próbowałam temu zaradzić, ale skończyły mi się pomysły, jak to zrobić. Postanowiłam więc zasięgnąć porady od kogoś, kto został powołany do pomagania ludziom z problemami. Takim jak ja.
Przeszłam przez szklane drzwi, gdy młody chłopak otworzył je przede mną i z uśmiechem na ustach przepuścił mnie w nich. Odwzajemniłam gest, bo, nie licząc mojego nietypowego zachowania, wszystko było ze mną w porządku. Przynajmniej miałam taką nadzieję. Weszłam w głąb budynku i dostrzegłam standardowe wyposażenie, które z każdym dniem, z każdą wizytą w miejscach wybudowanych pod koniec wieku dwudziestego, a na początku dwudziestego pierwszego, coraz częściej wywoływało u mnie irytację. Miałam serdecznie dość tych nowoczesnych, jednakowo ciosanych, białych mebli i dodatków w czarnych lub szarych kolorach. One robiły się nudne, przewidywalne i przyprawiały mnie o ból głowy, a do tego były strasznie depresyjne i przygnębiające. Na dodatek piękne, nieskazitelne, szczupłe i ogólnie idealne recepcjonistki siedzące za biurkami też były nieodłącznym elementem, których szczerzenie się i przesadna chęć pomocy niejednego człowieka zniechęciła i podminowała.
Zdjęłam okulary i wsadziłam je w kieszeń płaszcza, w którym znajdował się także telefon oraz portfel z zapasem gotówki. Nawet nie zatrzymywałam się przy kobietach, tylko ruszyłam prosto w stronę wind i tablic informacyjnych. Czułam na sobie baczne i ciekawskie spojrzenie dwóch towarzyszek, ale nie zwróciłam na to uwagi, bo wcale im się nie dziwiłam. Zachowywałam się, jakbym była gościem w ich budynku codziennie przez wiele miesięcy, a prawda była inna. Po raz pierwszy się w nim znalazłam i miałam do czynienia z taką instytucją w Kanadzie. Jednak nie chciałam wdawać się w niepotrzebną dyskusję z ludźmi, którzy uważaliby mnie za nienormalną, gdybym wymieniła z nimi więcej niż jedno zdanie.
CZYTASZ
Tęsknię Za Tobą || S.M
FanfictionKontynuacja: Dlaczego to zawsze jestem ja? „Udaję, że nie jestem gotowy. Dlaczego wystawiamy się na piekło? Dlaczego nie możemy poradzić sobie sami?" Shawn jest w trasie, gra i robi to, do czego został stworzony. Evelyn została w Toronto i próbuje...