Evelyn's POV
Wyciągnęłam słuchawki z uszu, które zaczęłam zwijać i uśmiechnęłam się do siebie na widok za oknem. Brakowało mi tego tak mocno, że nawet o tym nie wiedziałam. Odłączyłam przewód od telefonu, wrzuciłam wszystko do torebki i odpięłam pasy bezpieczeństwa. Fakt, byłam zmęczona, ale szczęśliwa, jak nigdy wcześniej. Złapałam za klamkę od auta i wysiadłam, od razu zaciągając się chłodnym, znanym powietrzem polskiej jesieni. Październikowa pogoda wyjątkowo rozpieszczała – było słonecznie, bezwietrznie i jakoś tak inaczej.
Spojrzałam na zegarek na moim nadgarstku, sprawdzając godzinę. Wyleciałam z Toronto o dwunastej w nocy, dwie godziny później od planowego wylotu, czyli teoretycznie nie we wtorek, tylko w środę trzydziestego. Wskazówki na tarczy wskazywały godzinę szesnastą. Byłam padnięta i marzyłam wyłącznie o prysznicu i śnie, ale wiedziałam, że nie mogłam sobie na to pozwolić, bo później miałabym problemy z zaśnięciem o przyzwoitej godzinie. Musiałam trochę przeciągnąć i nie dopuścić do opuszczenia powiek.
— Proszę, pani bagaż — powiedział taksówkarz.
Odwróciłam się całym ciałem w jego stronę i posłałam mu promienny uśmiech. Złapałam za torebkę i uniosłam ją do twarzy, od razu rozpinając.
— Ile jestem winna? — Wyciągnęłam portfel. Dobrze, że zamieniałam walutę na lotnisku.
— Siedemdziesiąt złoty. — Rozprostował palce, czekając na zapłatę.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę, bo cena była kosmiczna. Chociaż gdy sobie przekalkulowałam sobie ceny taryfy i kilometry, które zrobiłam, należność wcale nie należała do wysokich. Odpięłam portfel, wyciągnęłam dwa banknoty i podałam mężczyźnie. Kiwnął głową, pakując pieniądze do kieszeni spodni, po czym skinął i szybko wsiadł do taksówki, zostawiając mnie na chodniku.
Zgryzłam wargę, odwracając się przodem do stalowej bramy wejściowej na naszą posesję. Wzięłam głęboki oddech, wrzucając portfel do torebki i chwyciłam za torbę leżącą u moich stóp. Na mieście był spory ruch, przez to nawet nasza mało uczęszczana droga zaczęła zapełniać się samochodami różnorakich marek w wachlarzu barw i odcieni. Pewnym siebie krokiem, z wysoko uniesionym podbródkiem, skierowałam się w stronę furtki, która wydała z siebie ciche skrzypienie pod wpływem mojego dotyku. Natychmiast znalazłam się na ścieżce wyłożonej z czerwonej kostki brukowej, która prowadziła ku mojemu azylowi. Mocno zatrzasnęłam za sobą metalową konstrukcję i rozejrzałam się po matczynym ogrodzie, który na jesień i zimę zapadał w sen. Jedynie ozdobne krzaki i niskie drzewka iglaste nadal były zielone i pięknie zdobiły posesję.
Szłam normalnym tempem, rozkoszując się znajomym placem i uśmiechając się pod nosem na znajome emocje, które nagle ogarnęły moje ciało. Niby mieszkaliśmy tu tylko dwa lata, ale to w tym miejscu zaczęłam na nowo żyć i układać swój bałagan. Kroczyłam kostką, mając po swojej lewej drzewa, a po prawej podjazd ze żwirowych, białych kamyczków, które cudnie chrzęściły pod kołami samochodu. Nagle moim oczom ukazał się dwukondygnacyjny dom jednorodzinny. Tęskniłam za białą elewacją opatulającą budynek, bordowych dachem i znajomym, drewnianym podestem. Uświadomiłam to sobie, gdy zobaczyłam jedyne miejsce na Ziemi, gdzie czułam się bezpiecznie.
Prawie biegłam do drzwi, potykając się o własne stopy odziane w czarne botki, ale nie mogłam nic poradzić, że strasznie się ekscytowałam wizytą w domu. Rodzice nie mieli pojęcia o moim małym przyjeździe, bo chciałam im zrobić niespodziankę. Przeskoczyłam podwyższenie, nawet nie fatygując się z wejściem po schodkach i dorwałam się do szarych drzwi, naciskając klamkę i napierając na nie całym ciałem. Odbiłam się od powierzchni, robiąc krok do tyłu. Drzwi były zamknięte, co oznaczało, że rodziców nie było w środku.
CZYTASZ
Tęsknię Za Tobą || S.M
FanfictionKontynuacja: Dlaczego to zawsze jestem ja? „Udaję, że nie jestem gotowy. Dlaczego wystawiamy się na piekło? Dlaczego nie możemy poradzić sobie sami?" Shawn jest w trasie, gra i robi to, do czego został stworzony. Evelyn została w Toronto i próbuje...