Rozdział 32

1.2K 51 18
                                    

Shawn’s POV

Czasami nienawidziłem swojego życia. Tak szczerze go nienawidziłem. Nie chodziło o całokształt, a raczej o tę część, która odpowiadała za moją sławę, rozpoznawalność i obowiązki, wyrzeczenia wiążące się z nią. Przychodziły takie momenty, w których naprawdę wolałbym być zwykłym, dwudziestojednoletnim Kanadyjczykiem uczącym się w tygodniu na jednej z uczelni, a pracującym w weekendy w podrzędnych barach jako barman albo kelner, by mieć czym zapłacić za swoją naukę. Gdy przychodził kryzys w mojej karierze czy wielki problem, którego nie potrafiłem rozwiązać, albo jego złożoność mnie przerażała, wyobrażałem sobie, że żyję w alternatywnej rzeczywistości, gdzie nigdy nie zdobyłem popularności, nie byłem rozpoznawany na ulicy, nie musiałem ukrywać się przed wścibskimi obiektywami aparatów równie natrętnych dziennikarzy. Żyłem z dala od blasku fleszy, egzystując powoli, ciesząc się każdymi sekundami.

Kiedy kryzys egzystencjalny przybierał poważniejsze formy, pozwalałem sobie na zapuszczenie się w swojej wyobraźni, która przedstawiała mi całkiem przyjemne obrazy, jeszcze głębiej. Tamten świat pochłaniał mnie bez końca, przedstawiając mi moje senne marzenia, które raczej nie miały prawa się spełnić. Ponieważ, mimo iż „uciekłbym” od wszystkich i wszystkiego, to nadal zostałbym tym sławnym chłopakiem, którego śledziły aparaty. Aczkolwiek, za marzenia nie karano, więc mogłem sobie majaczyć, o czymkolwiek chciałem. Pomijałem dość ważny fakt – za każdym razem, gdy dawałem się pochłonąć swoim myślom, zapominałem o otaczającej mnie rzeczywistości.

Przed moimi oczami malowało się wyobrażenie swojego życia w kompletnie odmienny sposób. Mieszkałem gdzieś w środkowych rejonach dzielnicy Quebec, mając u swego boku piękną żonę, dwójkę – ewentualnie trójkę – małych urwisów. Nasz domek był przytulny, rodzinny, ciepły, komfortowy i umieszczony w niedalekiej odległości od wody, by latem móc się schłodzić. Dzień w dzień chodziliśmy na długie, wyczerpujące spacery, które wyciągały z nas całą energię, a w nocy pozwalały szybkie zapadnięcie w sen. Wraz z wybranką śmialiśmy się z wpadek naszych dzieciaków, które nieudolnie próbowały swoich prób na miejscowym lodowisku, chcąc pokazać, że umieją jeździć na łyżwach. Wspólnie spędzaliśmy mroźne wieczory przy kominku, popijając gorącą czekoladę z bitą śmietaną, grając w dzieciaki w kalambury czy gry planszowe, śmiejąc się do rozpuku.

W moich wyobrażeniach byłem wspaniałym mężem kochającym swoją żonę, spełnionym ojcem uczącym dzieci wszystkiego, co sam wiedziałem i najszczęśliwszym człowiekiem, który miał cudowną rodzinę, piękny dom oraz bezwarunkowej miłości. Pozwalałem sobie na takie ponoszenie przez wyobraźnię – czasem bardzo, bardzo mocno mnie ponosiło na wodach imaginacji – a potem wracałem do rzeczywistości. Do realiów, gdzie byłem sławnym piosenkarzem – artystą – rozpoznawalnym na praktycznie całym świecie. Do miasta, w którym dominowały wysokie, szklane wieżowce oraz niesłychany pęd życia niepozwalający na cieszenie się z małych rzeczy. Zostawałem brutalnie ściągany do parteru, gdzie czekały na mnie niemiłe rozczarowanie, problemy i podejmowanie wielu decyzji, które wpływały na całe, moje jestestwo. Po tym, jak sam wracałem do mojego świata, katowałem się jeszcze bardziej, ciągle wspominając ta piękne wyobrażenie mojego alternatywnego życia na Ziemi numer pięć.

Dwa dni po tym, jak moja mama trafiła do szpitala, nieprzytomnie siedziałem przy stole, zastanawiając się nad znalezieniem rozwiązań dla spraw, które spadły w ciągu tych czterdziestu ośmiu godzin na moją głowę. Byłem cholernie zmęczony i ledwo trzymałem się na nogach, bowiem te minione dwie doby spędziłem prawie bezsennie, ciągle rozmyślając nad sytuacją z Cabello, która niczym natrętna mucha ciągle pojawiała się w mojej głowie, cholernie mnie drażniąc. Co zasnąłem na kilkanaście minut, wyrywałem się ze snu cały zlany potem z trzęsącymi się dłońmi i rozbieganym na wszystkie strony wzrokiem. Gdyby kwestia z piosenkarką nie była wystraczająca dla mojego zmęczonego umysłu, w chwilach, kiedy pochłaniał mnie sen, przed moje oczy zostawały podsuwane obrazy śmierci mojej mamy w szpitalnym łóżku. I gdyby tylko tego było mało, za każdym razem po takiej pobudce patrzyłem na blondynkę śpiącą po drugiej stronie materaca i jej dotykałem, aby się upewnić, że była prawdziwa. Że nie odeszła, że trwała przy mnie, że mogłem znaleźć w niej oparcie. Camila Cabello swoją osobą zbytnio namąciła mi w głowie, a później takie miałem skutki tego wszystkiego – nie mogłem spać i wariowałem.

Tęsknię Za Tobą || S.MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz