- Dotrzymałem słowa,Marinette! - powiedział Monti,wychodzą z zaplecza z torbą,w której znajdowało się jej zamówienie.- Dziękuję Ci. - uśmiechnęła się do niego i schowała ser do torebki.
Kiwnęła jeszcze głową do staruszka,w geście pożegnania. Pewnym krokiem podeszła do drzwi wyjściowych i chwyciła za klamkę.
Gdy znalazła się na zewnątrz,zamknęła swoje powieki i nosem wciągnęła świeże powietrze.
Dzień zapowiadał się dobrze. Poczuła to,przez słyszalny śpiew ptaków,które latały niedaleko niej samej.
- Marinette. - Tikki wychyliła się lekko z różowej torebki,zwracając uwagę swojej przyjaciółki. - Wracamy?
- Tak. - powiedziała i posłała jej lekki uśmiech,zawieszając na niej swój wzrok.
Gdy tylko patrzyła na swoją kwami,wszystkie wspomnienia z tamtych lat momentalie wracały.
Lata,które spędziła ramię w ramię ze swoim partnerem,z którym nie umie teraz normalnie rozmawiać.
A wcześniej rozumieli się bez żadnych zbędnych słów.
- Miło Cię znowu zobaczyć. - usłyszała obok siebie męski głos.
Marinette gwałtownie odwróciła głowę w stronę osoby,która obok niej stała. I tą osobą,okazał się nikt inny jak przystojny Luka Couffaine.
- O,Luka. - powiedziała,drapiąc się po karku. - Cześć,jak tam?
- W sumie,jest dobrze. - odpowiedział jej z lekkim uśmiechem na twarzy,który nie znikał od momentu w którym ją zobaczył. - I dobrze,że Cię spotkałem. Chciabym Ci coś zaproponować.
Cheng pomrugała parę razy oczami.
- T-tak? - wyjąkała.
- Może wpadłabyś do mnie? Wiesz,chciałbym z Tobą trochę pobyć i porozmawiać bo szczerze,nie mam z kim rozmawiać. - rzekł,patrząc z nadzieją w jej oczy.
- Oczywiście. - powiedziała,relaksując się. Nie mogła mu odmówić.
- Świetnie! - ucieszył się. - Masz czas teraz?
Marinette kiwnęła głową.
Luka uśmiechnął się jeszcze szerzej i poprosił,aby szła za nim,bo jego dom znajduje się parę kroków stąd.
Szli w przyjemnej ciszy,którą żaden z nich nie chciał za wszelką cenę przerywać. Marinette z uśmiechem na ustach,obserwowała wokoło wszystko,co znajdowało się obok niej. Luka w tym samym czasie,przyglądał się jej kątem oka i z wielką obawą,że może to zauważyć. Jego serce biło jak 100 galopujących koni.
- To tutaj. - powiedział,stając przed dobrze znanej Marinette,łodzi.
- Nadal tutaj mieszkasz? - zapytała,podnosząc głowę lekko do góry,aby ujrzeć jego twarz.
Couffaine kiwnął głową i gestem ręki,zaprosił ją do środka.
- Mieszkanie samemu tutaj,jest gorsze niż siedzenie w więzieniu. - wyznał Luka,siadając obok niebieskookiej,która zajęła miejsce na niebieskiej sofie.
- Wiem co czujesz. - mruknęła,patrząc w na niego smutno. - Ale trzeba żyć dalej..
- Tak.. - przytaknął. - Może napijesz się czegoś? - dodał szybko,powodując,że dziwna i zarazem smutna atmosfera zniknęła. - Proponuję coś mocniejszego. Nalegam.
Marinette westchnęła ciężko. Spojrzała w jego niebieskie oczy jak niebo,które blagały ją na kolanach,aby się zgodziła.
Nie mogła odmówić. To było jej słabą cechą,której nigdy nie potrafiła się odłuczyć.
- No dobrze. - powiedziała a Luka,w momencie poleciał do innego pokoju. - Tylko troszkę! - dodała głośniej.
Nie otrzymała odpowiedzi.
Ponownie westchnęła i rozsiadła się na miękkiej sofie.
Odruchowo odchyliła głowę,lekko w prawo. Jej wzrok utkwił na średnim zdjęciu,w czarnej ramce,które ukazywało rodzinę Couffaine.
Samego Lukę,który stał uśmiechnięty obok Juleki,swojej siostry a po środku tej dwójki stała ich matka. Anarka Couffaine.
Wszyscy byli uśmiechnięci. Można powiedzieć,że byli szczęśliwą rodziną. Nawet bez ojca,który nie uczestniczył w ich życiu.
- Jestem. - głos przyjaciela,przywrócił ją do rzeczywistości. - Proszę.
Luka podał jej sporą szklankę,która była przepełniona ładnie wyglądającym trunkiem. Na jej oko było to wino. Bardzo mocne,ponieważ dało się to określić po zapachu. Marinette jednak nie zapytała o to,cicho podziękowała i czekała aż gitarzysta usiądzie spowrotem obok niej.
- A więc zdrowie. - Luka podniósł swoją szkankę do góry i spojrzał na dziewczynę.
Marinette zawtórowała mu i również ją podniosła.
- Za nasze zdrowie. - powiedziała i stuknęła jego szklankę,tak,że było słychać jak się o siebie otarły.
Potem obydwoje wzięli po potężnym łyku,powodując,że alkohol rozgrzał ich niemal odrazu ich ciała.