Rozdział XXXV

4.3K 196 124
                                    

6 rano. Budzik. Miałem ochotę wyrzucić telefon za okno, ale wiedziałem, że czy tego chce, czy nie, jeśli dzisiaj nie wyjdę w końcu z domu, Vera, Max i Rick mnie zabiją. Z niechęcią zrzuciłem z siebie kołdrę i usiadłem na skraju łóżka. Zanim zdążyłem przynajmniej wstać, do pokoju bez pytania wbiegła podekscytowana Vera.

- Wstawaj! - krzyknęła, nie zważając na moje męki.

- Próbuję - odparłem zaspanym głosem - Po trzech dniach ciągłego chodzenia spać o trzeciej i wstawania o dziesiątej ciężko się obudzić o szóstej.

- Nie moja wina - powiedziała z uśmiechem - Wstawaj, albo serio cię tam zaniesiemy.

Brunetka wyszła z pokoju, a ja wstałem z łóżka i skierowałem się w stronę kuchni. Wyjście gdziekolwiek było w tamtym momencie ostatnim, co chciałem zrobić, ale miałem też świadomość, że to najwyższy czas, aby się ogarnąć i przestać ciągle rozmyślać o tym, jak zostałem zraniony. Nawet robienie kanapki wydawało się w tamtym momencie czymś wymagającym niesamowitego wysiłku, ale i tak starałem się zachowywać normalnie.

W jadalni czekała już na mnie brunetka jedząca śniadanie. Usiadłem obok niej z nadzieją na ciszę i pozwolenie mi na ostatnią tego dnia chwilę spokoju.

- Jak tam nastawienie? - zapytała.

Chyba nie jest mi ona dana.

- Czuje się jak gówno, boli mnie głowa i jeszcze będę musiał udawać świąteczną atmosferę przy Amber i... - zaciąłem się, próbując nie myśleć o Alexie.

- Czyli dobrze - uśmiechnęła się - Nie możesz się tak tym wszystkim przejmować. Jeśli nie chcesz, nie musisz z nimi rozmawiać. Zresztą, pewnie nawet nie przyjdą. Myśl o pozytywach - to już ostatnia wigilia klasowa w tej okropnej szkole!

Mimowolnie lekko uniosłem kąciki ust w czymś, co wyglądało na niewielki uśmiech. Wiedziałem, że brunetka ma rację - powinienem być ponad to wszystko. Jednak cała ta sytuacja nadal bolała i nie potrafiłem po prostu o tym zapomnieć.

- Powinienem chyba coś przynieść na dzisiaj - zmieniłem temat - Pewnie ustalaliście to w piątek.

- Powiedziałam, że zrobimy razem ciasto.

- Czemu nic mi o tym nie mówiłaś? - zapytałem zdziwiony.

- Kupimy je w cukierni po drodze - zaśmialiśmy się, po czym zapadła cisza.

- Vera, myślisz, że jeśli on przyjdzie... powinienem z nim porozmawiać? - spytałem nieśmiało, jakbym sam nie wiedział, czy w ogóle powinienem zaczynać ten temat.

- Próbuję ci to przekazać od trzech dni w kółko. Tak, powinniście sobie to wyjaśnić. Wszystko to się po prostu ze sobą nie łączy - lekko przytaknąłem dziewczynie - Chodź. Musimy się zacząć szykować.

---

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

Powtarzałem sobie to w głowie w kółko, nie zwracając uwagi na nic co mówiła mi Vera. Z każdym krokiem w stronę szkoły słowa te powtarzałem coraz szybciej oraz coraz ciężej było je spełnić. Gdy stałem tuż przed wejściem, byłem już na etapie hiperwentylacji.

- Nie stresuj się Dan - powiedziała ze spokojem w głosie Vera - Wszystko będzie ok.

- Ok - odparłem krótko - Postaram się.

Przy wejściu do szkoły zauważyłem rozmawiających Ricka i Maxa. Widok przyjaciół trochę mnie uspokoił, ale nadal stres nie ustał w pełni. Jedyne osoby, których się bałem, mogły być w środku.

Alone Together [bxb]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz