8

1.9K 215 113
                                    


(Jaskier)

Siedzieliśmy we czterech przy ognisku. Iskry spokojnie wzlatywały w powietrze, niczym świetliki. Pięknie błyszczały, a później gwałtownie gasły. Przemijały jak nasze słowa, które wypowiadaliśmy. Każdy z nas miał inny bagaż doświadczeń, ale połączyła nas dzisiejsza noc, gdy z ręki do ręki podawaliśmy sobie butelkę wina i nawet Geralt wyjątkowo nie miał problemów z moim piciem. Las był cichy, nasze słowa niosły się z wiatrem, a ja z podziwem przysłuchiwałem się niezwykłym historiom wiedźminów, którzy tak wiele przeszli, że życia by nie starczyło na spisanie wszystkich ich przygód. Pionierem w opowiadaniu był Lambert. Od momentu spotkania go w tamtej celi, poczułem z nim nić powiązania, choć rzucał często kąśliwe uwagi, to jednak miał w sobie coś co nakazywało go słuchać i przyswajać niesamowite wydarzenia. Eskel trochę bardziej oszczędny w słowach uwielbiał przyciągać przyjaciela na ziemię ujmując mu zasług lub wielkości napotkanym potworom. Nawet Geralt parę razy rzucił jaką uwagę. Czułem się sielsko, bezpiecznie, tak jak od dawna już nie potrafiłem

Jak tylko zacząłem moją tułaczkę – zawsze byłem sam. Czasami przyłączałem się do jakiegoś zespołu, grałem na dworze, ale były to ulotne znajomości. Dawno już zapomniałem twarze i imiona, tych których napotkałem. Wierna była wyłącznie lutnia oraz butelka wina. Czy to dlatego się tak do nich przywiązałem? Zastąpiły mi miłości, której nie miałem, a do której byłem przyzwyczajony. Na rodzinnym dworze kochali mnie wszyscy. Już dziecięce wiersze dla wszystkich były niezwykłym przedstawieniem młodego geniusza. Matka zwoływała najwierniejsze damy dworu, które razem z nią, w pięknych sukniach przysłuchiwały się moim piosenkom. Byłem wtedy szczęśliwy i zakochany – w sztuce, muzyce, marzeniach. Kładąc się do łoża wyobrażałem sobie występy na największych scenach Kontynentu. Cichutko we snach śniłem o orderach za zasługi na rzecz kultury. Byłem w radości, a później buncie.

Poznałem alkohol, a w nim uczucie wolności. Przy nim obojętne były mi kapryśne uwagi nauczycieli niezadowolonych moimi dziecięcymi pasjami. Nie chciałem już przejęcia tytułu. Nie odczuwałem przyjemności w tym co stałe i niezmienne. Dusiłem się między kamiennymi ścianami zbudowanymi na ciałach chłopów, więźniów, niewolników. Ziemie, na których żyłem zdobyte przez krew niewinnych śmierdziały śmiercią, którą w tamtych czasach gardziłem, a której teraz pocałunków pragnąłem. Gdy w końcu, w przypływie odwagi stanąłem przed matką, ona nie była zaskoczona moją decyzją. Nie dała błogosławieństwa, ale też nie przeklęła drogi – sam to zrobiłem. Wzleciałem do Słońca i boleśnie opadłem, kiedy zrozumiałem, że sztuka, którą zapragnąłem przedstawiać nie była chętnie przyjmowana. Nikt nie chciał żałości, każdy dążył do zabawy – i takiej oczekiwali rozrywki. Inni bardowie poddali się temu nurtowi, ja długo nie potrafiłem, a gdy już się w niego rzuciłem – zginąłem.

Piłem by być szczęśliwym, popularnym, piłem, aby zapomnieć, że wciąż chciałem marzyć. A teraz nie potrafiłem już inaczej. Zapomniałem kim byłem, kim się stałem. Patrząc na twarze trójki mężczyzn siedzących wokół ogniska z jeszcze większą boleścią rozumiałem, że ludzie nie nienawidzili ich za to, że się ich bali – gardzili wiedźminami za to, że wiedzieli kim byli i w jakim celu stąpali po tej ziemi. Biorąc od Geralta butelkę wina, spojrzałem na jego spokojną twarz. Jak żałośnie musiała wyglądać moja w jego oczach. Pociągnąłem solidny łyk, a następnie podałem dalej do Lamberta, którego lekko krzywy uśmiech i ogniki w oczach, nie gasły nawet na moment. Tak jakby jego ciało wypełnione było gwałtownym płomieniem.

- Co tak zamilkłeś bardzie? Winno cię uśpiło?

- W tym momencie wolę słuchać waszych niezwykłych historii – zaśmiałem się patrząc na rozgwieżdżone niebo – To niezwykłe jak wiele przeszliście. Zwykły człowiek już dawno stałby się pożywką dla ziemi i jej skarbów.

Miecz i Lutnia (Geralt x Jaskier)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz