(Geralt)
Nie wiedziałem dokąd jechałem. Drewniany wóz raz po raz wpadał w jedną z wielu dziur na leśnej drodze. Krajobraz się nie zmieniał. Wciąż tylko lasy i pola. Wpatrywałem się czasami w plecy milczącej matki. Jej rude włosy nawet w tak szarą i bezsłoneczną pogodę błyszczały. Trochę jak ogień. Milcząco kierowała jedną, silną, karą klaczą. Koń ciągnął nasz wóz, na którym znajdował się skromny dobytek. Z poprzedniego domu matka zabrała niewiele. Tylko moje ubrania, jeden drewniany miecz i suchy prowiant. Swój już dawno zjadłem znużony podróżą. Chciałem zadać pytanie, ale nie potrafiłem się odważyć. Czułem, że odpowiedź nie będzie miła. Więc pozostawałem pomiędzy krajobrazem krainy, przez którą właśnie przejeżdżaliśmy, a deskami wozu.
Gdy matka przystanęła myślałem, że dotarliśmy na miejsce. Jednak dalej tkwiliśmy między polami. Z ciekawością spojrzałem w stronę, w której utkwiony był jej wzrok. W niewielkiej odległości od nas, garstka ludzi wrzucała do wielkiej dziury ciała. Nie umiałem określić ile ich było. Jednak czułem się jakby nie było ich końca. Kolejne nagie osoby, pokryte obrzydliwymi bąblami trafiały na inne. Nie było podziału na kobiety, mężczyzn. Trudno nawet było określić ich pochodzenie, ponieważ wszyscy byli nadzy. Dwóch masywnych grabarzy pracowało intensywnie, a jeden Kapłan Słońca odziany w krwiście czerwoną szatę, z opasłym wolumin wypowiadał jakieś słowa. Przyglądałem się temu nie rozumiejąc w pełni tego co się właśnie działo. Na samotnym drzewie rosnącym przy grupowej mogile pojawiało się coraz więcej czarnych kruków. Ich wrzask był lepiej słyszalny, niż modlitwy starszego wysłannika.
Ostatnie ciało trafiło do grobu, a grabarze podeszli do łopat wbitych niechlujnie w grunt. Ich mięśnie napięły się, kiedy zaczęli przesypywać ziemię na ostatnią warstwę trupów. Wykrzywione w bólu twarze, owrzodziałe ciała, ginęły w zapomnieniu – bez imion, bez nazwisk, bez niczego co posiadali za życia. Matka powoli ruszyła wozem. Jedyne co jeszcze przypominało o niedawno odbytym pogrzebie, to krakanie ptaków oraz to dziwne uczucie w klatce piersiowej. Przyłożyłem do niej dłoń, ale nie wyczuwałem niczego innego. Serce dalej biło, ale zdawała się cięższa. Wzrok wbiłem w plecy matki. Ona jakby wyczuwając moje obawy zwróciła się w moją stronę. Spokojna twarz dała mi odrobinę odwagi, a jej ciepły głos przełamał strach towarzyszący podróży.
- Co cię trapi moje dziecko?
- Czy ja też umrę? – spytałem mając przed oczami obraz kruków pożerających moje owrzodziałe ciało.
- Chciałbyś żyć wiecznie?
- Boje się śmierci – powiedziałem cichutko, jakby w obawie, że wyjdzie ona za jakiegoś drzewa. Nagle zniknę jak płomień świecy, którą co noc mama gasiła żegnając mnie z życzeniami dobrego snu.
- Gdy dorośniesz – odwróciła się z powrotem w stronę powoli ciągnącej wóz klaczy – Zaczniesz bać się samotności. Nieśmiertelność jest jej przyjaciółką.
Wiedziałem, że na tym zakończyła się nasza rozmowa. Nie miałem już więcej pytań, a ona odpowiedzi. Przymknąłem oczy próbując zapomnieć ciała, starego kapłana i dwóch grabarzy. Jednak w moich wspomnieniach oni przestali być już ludźmi. Byli zlepkiem kości, tkanek i wylewających się wnętrzności. Umarli zaczęli wstawać z grobów. Wszyscy chwycili się za dłonie, utworzyli koło i tańczyli wokół mogiły, w której pochowano złota, klejnoty, księgi, miecze. Wszyscy stracili zmysły, wszyscy się bawili, a kosztowności wrzeszczały, jęczały. Gdy przebudziłem się z koszmaru dotarliśmy na miejsce. Do zamku przeznaczenia i początku samotności.
...
Z oddali przyglądaliśmy się jak mieszkańcy żegnali zabite kobiety i członków sekty. Stojąc na skarpie razem z Lambertem posiadaliśmy idealny punkt obserwacyjny. Dla mieszkanek osady zostały wykonane pojedyncze mogiły, natomiast żałobników skumulowano w jednej dziurze. Gdy poinformowaliśmy włodarzy miasta o sytuacji byli przerażeniu. Jak wszyscy ludzie popadli w panikę, wściekłość. Większość zaginionych było córkami wysoko postawionych mieszkańców miasta. Zapowiedziana żałoba miała trwać cały tydzień, a suma którą wręczono moim towarzyszą starczała na parę tygodni dobrego życia. Jedynymi którym udało się zbiec z miejsca przebudzenia demona byli to założyciele „Nowego Świata" oraz nieznana czarodziejka. Rada Czarownic rozpoczęła jakieś knucia za plecami innych stowarzyszeń. Posiadając w swoich szeregach tak silnego demona pod kontrolą mogli stać się wielkim zagrożeniem, jeśli ich intencje były nieczyste.
CZYTASZ
Miecz i Lutnia (Geralt x Jaskier)
FanfictionJaskier kocha alkohol i sztukę. Podąża za wiedźminem szukając w nim odpowiedzi, a odnajduje uczucie. Fanfiction! Postaci NIE należą do mnie. Są własnością pana Andrzeja Sapkowskiego, którego twórczość zainspirowała do powstania tego ff. Źródło grafi...