16

2.3K 231 343
                                    

(Jaskier)

Kilka tygodni minęło i znowu mogliśmy ruszyć w podróż. Już bez Eskela i Lamberta, którzy przyjęli na siebie misje poinformowania o ostatnich działaniach Rady Czarownic. Nie byłem pełni w temacie. Nie rozumiałem imion, którymi operowali, ani miejsc - do których mieli się udać. W tym czasie wolałem nie zajmować tym głowy. Tworzyłem, a karty z zapisanymi tekstami niemal się nie kończyły. Gdy jedna pieśń na cześć wiedźmina została ukończona, następna powstawała. Lambert po odpowiedniej ilości wina był całą skarbnicą wiedzy o przygodach jakie odbył Geralt. Chłonąłem je, spijałem z jego ust i przemieniałem w sztukę. Całymi dniami była wyłącznie muzyka, więc czas rekonwalescencji minął niczym mrugnięcie okiem.

Przy boku wiedźmina szedłem teraz przez szlaki i śpiewałem napisane ballady, aby mój głos powrócił do dawnej sprawności. Ptaki oraz drzewa były jedynymi słuchaczami, bo mój towarzysz był oschły na wdzięki mej lutni. Czasami zerkałem czy jego kamienne oblicze zmieniało się, choć trochę. Jednak pozostawał obojętny i osamotniony we własnych myślach. Czułem się przez to odrzucany, ale nie winiłem go zbytnio. Tak wiele już troski mi okazał, że więcej nie miałem prawa brać. Tym razem musiałem spłacić ten ogromny dług. Byłem mu winien własnego życia. Widząc z oddali cel naszej podróży. Niewielką wioskę, w której mieliśmy się spotkać z informatorem wiedźmina. Przygotuję mu scenę, na której będzie błyszczeć niczym Księżyc w pełni. Przyśpieszyłem trochę tempa i zagrodziłem mu drogę. Spojrzał na mnie ze grzbietu pięknej, karej Płotki. Uśmiechnąłem się widząc jak jego oczy błyszczały w świetle dnia. Były jeszcze cudowniejsze niż zazwyczaj, a farby jakie istniały na tym świecie nie dałyby rady odtworzyć tego koloru.

- Geralcie, mam pewien pomysł i pragnę go zrealizować. Czy dasz mi takie przyzwolenie?

- Mów - powiedział, trochę onieśmielając mnie intensywnością tego spojrzenia.

- Chciałbym udać się jako pierwszy do wioski. Daj mi utworzyć dla ciebie scenę. Pozwól mi sprawić, żeby ludzie tej wsi pokochali cię i okazali szacunek jaki ci się należy.

- Po co?

- Przecież powiedziałem – roześmiałem się – Chcę żeby zamiast strachu ludzie szanowali cię. Należy ci się za te wszystkie lata dbania o nich.

- Nie robię tego za darmo.

- Ale robisz często ponad to jaką opłatę otrzymujesz. Dobrze! Po prostu mi zaufaj. Proszę cię tylko o zaufanie. Ofiarujesz mi je?

- Nie daj się zabić po drodze...Będę po południu.

Słysząc przyzwolenie niemal podskoczyłem z radości, ale widząc uśmiech, który pojawił się na jego twarzy, miałem ochotę wpatrywać się wyłącznie w niego. Kiedy Płotka zatrzepotała swoją grzywą, dopiero wybudziłem się z tego czaru jakim obdarował mnie wiedźmin. Skłoniłem się przed nim, poprawiłem na plecach lutnię i z muzyką na ustach ruszyłem w stronę osady. Pola, które mijałem były w pełnym rozkwicie. Wiosna na stałe zagościła na ziemi i w sercu. Motyle co jakiś czasu unoszące się nad moją głową mieniły się w kolorach tęczy. Jeden, ulotny niczym tchnienie wiatru, zawisł przed mym nosem i tańczył w rytm nuconej melodii. Urzeknięty tak fascynującym towarzystwem dotarłem do niewielkiej wioski. Znajdowało się w niej kilka domów z pobielonymi ścianami, kuźnia, duży spichlerz, sklep i to co mnie najbardziej interesowało – zajazd.

Kiedy wszedłem do niego, niemal krzyknąłem z radości widząc prowizorycznie ustawioną scenę. Chyba bogowie pragnęli, abym wcielił swój plan w życie. W kolorowym ubraniu od razu zwróciłem uwagę mieszkańców oraz niewielkiej grupki podróżnych, która postanowiła odpocząć w tym zacisznym miejscu. Podszedłem do pięknie, starannie wykonanego drewnianego baru. Stojący za kontuarem mężczyzna był w sile w wieku, z czarnymi włosami i niebieskimi oczami. Nie był zbyt gruby, ale również nie chudy. Skłoniłem się przed nim, a następnie przedstawiłem się. Okazało się, że słyszał moje imię, więc z radością przyjął propozycję mojego występu.

Miecz i Lutnia (Geralt x Jaskier)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz