Budząc się przed wiedźminami dostąpiłem możliwości ujrzenia cudu. Wstając niczym zahipnotyzowany, podszedłem do jeziora i ujrzałem matkę naturę w najszlachetniejszej odsłonie. Spokojna woda odbijała pierwsze słoneczne promienie i lśniła mocniej od klejnotów koronnych. Powietrze było rześkie, czyste, napełniające płuca oraz całą istotę. W pobliskim lesie ptaki śpiewały ciche piosenki, a drobne stworzenie szykowało się do poszukiwań pożywienia. Nie wierzyłem w to czy śniłem, czy żyłem. Obie rzeczy zdawały mi się zwykłym spektaklem zmysłów, ale jednak w nim uczestniczyłem. Czemu po tym głębokim śnie moje oczy widziały inaczej? Przecież dalej należały do mnie, ale świat wydawał się zupełnie inny – niewinny, bezpieczny, jutrzejszy. Nie rozumiałem, więc spijałem ten widok niczym wędrowca na pustyni odnalezioną wodę. Czerpałem zmysłami niesamowity poranek, aby zamienić go w złoto. Mój umysł dalej bez melodii, tekstu już widział, że przyjdzie taki moment, kiedy zamienię go w dzieło, tylko w miłości się zatopię...Czy tak będzie?
- Ranny z ciebie ptaszek bardzie – usłyszałem za sobą głos.
Lambert podszedł do jeziora i wziął w dłonie wodę. Przemył twarz i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. Wyglądał inaczej niż wczoraj, ale wszystko mi się takie jawiło. Opadł na trawę patrząc na oddalony brzeg. Spomiędzy drzew wyszła łania. Jej piękna, długa szyja wyciągnęła się, uszy nastroszyły, ale kiedy nie wyczuła żadnego zagrożenia, podeszła do wody. Powoli zaczęła ją pić, a spadające na nią promienie przyniosły mi na myśl obraz bogini. Może jakaś dusza zaklęta została w tym pięknie. Nieznane było nam drugie życie póki nie scaliliśmy się z nim w jedno. Dlatego człowiek, człowiekowi zawsze pozostawał obcy, a zwierzę, zwierzęciu. Tylko śmierć mogła wszystko zjednoczyć. Jednak czy w niej zachowywaliśmy nasze myśli? A może łącząc się na jej łonie traciliśmy to kim byliśmy i już nic z doczesności nas nie interesowało.
- Gdybym tylko miał farby i pędzle, namalowałbym ten widok.
- Po chuj? – zaśmiał się, układając się na trawie i biorąc do ust źdźbło trawy.
- Bo jest piękny, a pamięć ulotna.
- Wystarczy, że tu zostaniesz i będziesz go widział codziennie, aż do znudzenia.
- Nudą by było trwać w jednym miejscu, a nie przyglądać się temu co ofiarowuje nam świat.
- Weź ty się napij, bo pierdolisz.
- Z przyjemnością, tylko wilk stróżujący odbiera mi miłość.
- Że co? – wypluł mielony w ustach fragment trawy – A tak po normalnemu?
- Geralt nie pozwala mi pić.
- To zauważyłem. A czemu pijesz?
Dalej przyglądałem się urokliwej łani. Do niej doszła druga i razem cieszyły się chłodem poranka. Dopiero teraz do mnie doszło, że już od dawna nie dane mi było ujrzeć tak spokojnego świtu. Najczęściej cierpiąc na głowie i sercu przeklinałem dzień. Dziś choć moje dłonie drżały, suchość niszczyła gardło, to w jakiś sposób byłem wyciszony. Może jeszcze nie do końca rozbudzony na zderzenie się ze światem, albo w jakiś sposób pogodzony, że i w ten sposób można było rozmyślać nad sobą. W końcu z westchnieniem przeniosłem wzrok na mężczyznę i ujrzałem jego kolejne oblicze. Wyzbyty krzywego uśmiechu wyglądał na starszego, dojrzalszego, ale też doświadczonego zdarzeniami, które nawet mi się nie śniły. I w błaźnie był mędrzec niesłuchany przez wszystkich, ale skryty na kartach historii, by przypomnieć o głupocie i ślepocie ludzi.
- Bo to kocham, bo dzięki temu tworzę – odpowiedziałem z prawdą wypływającą ze mnie niczym trucizna z ust umierającego – Bez tego jestem nikim.
CZYTASZ
Miecz i Lutnia (Geralt x Jaskier)
FanfictionJaskier kocha alkohol i sztukę. Podąża za wiedźminem szukając w nim odpowiedzi, a odnajduje uczucie. Fanfiction! Postaci NIE należą do mnie. Są własnością pana Andrzeja Sapkowskiego, którego twórczość zainspirowała do powstania tego ff. Źródło grafi...