Rozdział dwudziesty

851 88 35
                                    

Aktualnie tkwię w koszmarze... Z przerażeniem w oczach obserwuję obu mężczyzn, którzy stoją naprzeciw siebie. Wydaję mi się, że wszystko zaczyna rozgrywać się w zwolnionym tempie, gdy wyciągają bronie i celują w siebie. 

Dookoła rozgrywa się walka pomiędzy ich ludźmi, a ja bez zastanowienia zbiegam w dół. Nie patrzę pod nogi, nie przejmuję się tym, że za chwilę się połamię, ale nie mogę pozwolić na to, by na moich oczach rozegrała się ostateczna walka.

To za szybko. Nie jestem na to gotowa.

Staję pomiędzy nimi i przerażonymi oczyma patrzę to na jednego, to na drugiego. Ich bronie właśnie wycelowane są w moją głowę, przez co powinnam odczuwać potworny strach, ale o dziwo tak nie jest. Nie martwię się tym, że przez przypadek mogę zostać zabita, lecz niepokoi mnie to, że na moich oczach mogą się pozabijać. 

Nie wiem czemu, ale czuję wyrzuty sumienia, ponieważ jestem jednym z głównych powodów tej wojny. To wszystko dzieje się przeze mnie.

- Przestańcie, proszę - odzywam się szeptem, przymykając powieki. - Nigdy nie rozumiałam zasad mrocznego półświatka, ale czy to nie jest przesada? 

Mocny uścisk na ramieniu i szarpnięcie sprawia, że otwieram oczy. Przed sobą widzę zaniepokojonego Sung Hoona, więc nie mam wątpliwości, że trzymana jestem właśnie przez biologicznego ojca.

- Zwróć mi jeszcze mojego człowieka, a odejdę stąd bez większego rozlewu krwi.

- Nie po to ukrywałem przed tobą Solar, by teraz tak po prostu pozwolić jej odejść z tobą. Nie jestem tchórzem, nie boję się rozlewu krwi. Przecież powiedziałem ci, że zabierzesz ją po moim trupie... - Sung Hoon wykrzywia usta w cierpkim uśmiechu, przez cały czas odważnie patrząc mu w oczy. Nawet przez chwilę nie odwraca wzroku. - Poza tym... dziewiętnaście lat czekałem na to, by móc pomścić kobietę, którą kochałem. Teraz nie stracę tej okazji. 

Mój ojciec zanosi się szaleńczym śmiechem.

- Sung Hoon, sprawiasz, że mam dobry humor. 

Mój ojciec opuszcza broń, wyglądając na rozluźnionego. Jego rywal wciąż mu nie ufa i mierzy do niego z pistoletu, zapewne chcąc dokończyć to, czego nie był w stanie zrobić dziewiętnaście lat temu. 

- Dogadajmy się - proponuje blondynowi. 

Chyba to mi się nie podoba jeszcze bardziej. Rozejm pomiędzy dwoma mafiosami brzmi straszniej niż wywołanie wojny.

Sung Hoon wygląda na rozbawionego w tym momencie.

- Czego się boisz, że chcesz rozejmu? Przecież twoi ludzie wydają się dużo silniejsi niż moi. Pokonali już wszystkich. Zostałem tylko ja - oznajmia, a ja marszczę brwi, nie rozumiejąc jego działania. - Jesteś bezwzględnym człowiekiem, którego morderstwo zupełnie nie rusza, więc wytłumacz mi, o co chodzi? Nie chcesz pokazać prawdziwej twarzy córce? Zgrywasz dobrego tatusia? Chyba za późno.

Ja sama nie rozumiem, co się tutaj właściwie dzieje. We wszystkich filmach gangsterskich, które oglądałam z Hoseokiem, mafiosa zawsze byli bezwzględni i gdy wyciągali bronie, strzelali do siebie bez zastanowienia.

- Twój snajper właśnie mierzy mi z broni w głowę. To dlatego czujesz się bezpieczny - mówi przez zaciśnięte zęby mój ojciec.

Otwieram szerzej oczy i odwracam się do tyłu, patrząc na czerwony laser, który wpada przez okno i wycelowany jest prosto w głowę ojca.

- Nie jestem taki słaby, za jakiego zawsze mnie uważałeś - oznajmia Sung Hoon. - Trzeba być jednak idiotą, by wpaść na prywatną posesję wroga, który także ma władzę, a w tym kraju władzę mam większą od ciebie. Tutaj jesteś przegrany.

Z kajdankami mi do twarzy ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz