Rozdział siódmy

1.3K 145 33
                                    

Jest mi niedobrze, czuję, że za chwilę stracę przytomność. Ciemność, która mnie otacza, te wszystkie dźwięki z zewnątrz, które szturmem odbijają się echem w mojej głowie, sprawiają, że panikuję coraz bardziej.

Nie wiem, co się dzieje, czy ten szaleniec naprawdę zamierza oddać mnie w ręce mężczyzny, który czeka na mnie przez dziewiętnaście lat?

To jakaś paranoja.

Serce zaczyna bić mi mocniej ze strachu, gdy chłopak z wyspy otwiera bagażnik i patrzy na mnie z drwiącym uśmiechem na twarzy. W tym momencie wygląda jak psychopata, który planuje okrutną zbrodnię na swojej ofierze.

Jestem w ogromnym niebezpieczeństwie.

Drżę ze strachu, gdy chwyta mnie za rękę i siłą wyciąga z bagażnika. Upadam na ziemię i wystraszonymi oczyma spoglądam na niego, coraz ciężej oddychając.

- Gdzie podziała się twoja odważna postawa, ślicznotko? Na wyspie byłaś zupełnie inną osobą. Teraz wyglądasz jak bezbronny szczeniaczek.

- To samo mogę powiedzieć o tobie. Na wyspie zgrywałeś kochanka, teraz jesteś bandytą. Jaka jest twoja prawdziwa natura?

Z moich ust wydobywa się jęk, gdy kuca przy mnie i chwyta mnie za podbródek, patrząc w oczy szaleńczym wzrokiem.

- A co? Tęsknisz za tym kochankiem z wyspy? Jesteś zawiedziona, ponieważ tamtej nocy cię nie przeleciałem?

Jego arogancki wyraz twarzy doprowadza mnie do szału.

To jednak prawda, że każdy człowiek spotyka choć jednego psychopatę w swoim życiu, a jego prawdziwa natura wychodzi na jaw jakiś czas później.

- Jaką byłam idiotką, że zauroczyłam się tobą? To wstrętne, że całowałam się z kimś tak oślizgłym. - Wypluwam ślinę, udając obrzydzenie, na co on zanosi się śmiechem.

- No cóż... wydaję mi się, że wciąż masz do mnie słabość. Czy dziewczyny nie kochają zabójczo przystojnych facetów?

Bolą mnie już policzki od ucisku jego palców.

- Kochają to, co widzą oczy, dopóki nie poznają osobowości.

Puszcza moją twarz i pochyla się nad uchem, łaskocząc mnie swym oddechem.

- Gdyby nie kontrakt z szefem, należałabyś do mnie już tamtego dnia na wyspie. Byłabyś moją własnością.

Patrzę na niego szeroko otwartymi oczyma, nie mogąc uwierzyć, że jest aż tak śmiały.

- Nie jestem niczyją własnością - mówię chłodnym tonem. - Przestań zgrywać kozaka.

Szczypie mnie w policzek, po czym pomaga mi podnieść się z ziemi. Dopiero teraz rozglądam się niespokojnie po okolicy, zdając sobie sprawę, że zabrał mnie gdzieś w pole.

Nie ma tu żywej duszy.

- Gdzie jesteśmy?

- W całkiem romantycznym miejscu.

Wiatr gwiżdże mi w uszach, dookoła panuje zatrważająca ciemność. Stoimy pośrodku ulicy, z której nikt nie korzysta o tej godzinie.

Jeśli nie zamierza mnie zabić, to co planuje zrobić ze mną w tym miejscu?

Obserwuję go wystraszonym wzrokiem, gdy podchodzi bliżej i obejmuje mnie ramieniem.

- Co robisz?

I znów na jego twarzy pojawia się ten denerwujący uśmieszek.

- Jak to co? Prowadzę przyszłą pannę młodą do ołtarza.

Serce zaczyna bić mi mocniej ze strachu, gdy z naprzeciwka nadjeżdżają samochody, które w tym mroku wyglądają jak zbliżające się demony.

Z kajdankami mi do twarzy ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz