To będzie dobry dzień.
To będzie dobry dzień.
To będzie dobry...
Niech to szlag.
Beatrice zaklęła pod nosem, ale to wcale nie pomogło wyładować frustracji z powodu wylanego mleka. Jak na złość znikąd pojawił się ten potwór w postaci szaroburego paskudnego kota (nazwanego jakże adekwatnie Quasimodo), który zaczął siorbać z kałuży pod lodówką.
– Idź precz! – syknęła, ale ten głupi tłusty kocur nawet nie drgnął. Dlaczego właściwie jeszcze go tutaj trzymała? – Cholera, spóźnię się do pracy.
Minęła czwarta rano, za oknem jak zwykle panował mrok rozpraszany jedynie przez uliczne latarnie. Gdzieś nieopodal musiał przelatywać samolot, bo mieszkanie wypełniał charakterystyczny odgłos pracującego silnika. Beatrice popatrzyła na Quasimodo, on popatrzył na nią i wymienili się szybko nienawistnymi spojrzeniami.
Jaki miły początek dnia.
Beatrice po omacku zaczęła szukać jakiejś szmatki, bo lampka na stoliku nocnym nie dawała wystarczająco dużo światła, a nie chciała marnować więcej prądu, bo ostatnie rachunki omal nie zwaliły jej z nóg. Gdy wreszcie znalazła ją w jednej z szafek (kto ją tam w ogóle wsadził?), wytarła szybko wielką białą plamę, ciesząc się z oburzonego prychnięcia tej burej bestii.
– Idź spać, brzydalu – poleciła mu szeptem, żeby nikogo nie obudzić. – Plączesz mi się bezsensownie pod nogami, a muszę jeszcze przygotować śniadanie.
Może ten kocur doznał jakiegoś przebłysku zrozumienia, bo posłusznie opuścił kuchnię, majtając ogonem na wszystkie strony.
Beatrice pośpiesznie przygotowała pięć kanapek – dwie wciągnęła od razu, popijając je obrzydliwie mocną czarną kawą (wciąż zamykały jej się oczy, chociaż ochlapała twarz zimną wodą), dwie zostawiła na talerzyku, a ostatnią zapakowała razem z jabłkiem i sokiem marchewkowym do papierowej torby; wszystko zostawiła na stole razem z karteczką „Miłego dnia, kochanie. Pamiętaj o wypiciu herbaty!".
W łazience zmarnowała kolejne cenne pięć minut, próbując wcisnąć się w swoje ulubione granatowe dżinsy (kiedy tak przytyła? A miała wrócić do codziennego biegania!), potem mocowała się z szarym swetrem, w którym pomyliła otwór na rękę z tym na głowę, a na koniec z marnym skutkiem spróbowała rozczesać burzę jasnobrązowych loków na głowie – po wszystkim wyglądała jak przykładna wokalistka Abby.
Niech to szlag.
Biegiem wypuściła się na przystanek, zamykając za sobą drzwi na dwa zamki; gdy zbiegała ze schodów, omal nie potknęła się na swoich nowych botkach, próbując za wszelką cenę włożyć na siebie stary jak świat płaszcz, który pamiętał jej studenckie czasy.
Cholerne studia.
Popełniła spory błąd, który uświadomiła sobie, gdy tylko wypadła na zewnątrz.
Padał deszcz.
Cholerny deszcz.
Niech to szlag.
Repertuar przekleństw na ten dzień powinien zostać już dawno wyczerpany, ale było dopiero piętnaście po czwartej (rano), a wcale nie zapowiadało się, że będzie lepiej. Jak mogła zapomnieć parasola? Zawsze nosiła go w torebce, przecież mieszkała w Londynie, jeszcze wczoraj...
No tak, wczoraj wsadziła go do wanny, żeby obciekł. Zapomniała.
Niech to szlag.
Oczywiście gdy dotarła już na przystanek, wyglądała jak przemoknięta kura. Po co w ogóle czesała te włosy? Zaraz znowu będą sterczeć na wszystkie strony.

CZYTASZ
CinnamonLove
RomanceOna bała się zmroku, a on nie potrafił cieszyć się dniem. Ona już dawno straciła nadzieję, a on zapomniał, jak to jest marzyć. Ona nie umiała patrzeć w przyszłość, a on właśnie zaczął żyć przeszłością. Beatrice nie była już zdolna do kochania, a Vi...