Rozdział XVIII - Jak słowik w klatce

869 101 10
                                    


Gdy wyszedł ze swojej sypialni, czuł się wyjątkowo nijako. Spodziewał się czegoś więcej. A jednak nie działo się zupełnie nic. Świat się nie zatrzymał. Wszystko toczyło się dalej.

Zszedł na kolację. Niecały kwadrans wcześniej powiadomiona go, że jest już podana. Gdy przyszedł do jadalni, dania były już zimne. Nie miało to wielkiego znaczenia, gdyż jedyne co zrobił, to wypił szklankę wody. Następnie wrócił do swojego pokoju. Zamknął się w środku i usiadł na łóżku. Był nieco osłabiony, więc w końcu położył się i próbował zasnąć. Sen jednak długo nie przychodził.

***

Zjadł śniadanie. Co prawda niewiele jednak służący odczuli wyraźną ulgę. Słyszał, jak szeptali. Widział, jak na niego patrzyli. Teraz było jeszcze gorzej. Odkąd doktor poprzedniego dnia wyszedł z jego pokoju, wszyscy w posiadłości wydali się czuć na swoich barkach ciężar ostatniego incydentu. Zwłaszcza stary kamerdyner, który znał Williama od dziecka, a wczoraj znalazł go nieprzytomnego na podłodze.

Edward wczoraj także gościł w posiadłości. Nocował tu, gdyż było to dla niego wygodniejsze niż dojeżdżanie tu z pobliskiego miasteczka. Ponadto... w ten sposób mogli być bliżej siebie. A jednak... nie odwiedził go wczoraj. Nie zapukał do jego drzwi. Wiedział, co mu się przytrafiło i wiedział, kiedy lekarz wyszedł. Nie przyszedł, by choć zapytać Williama jak ten się czuje. Nie było go przy nim, by dodać mu otuchy. Po prostu się nie pojawił.

Brunet zastanawiał się nad powodem. Znalazł kilka możliwości. Być może Edward znosił to gorzej, niż to pokazywał. Może choroba Williama martwiła go tak bardzo, że nie był w stanie wczoraj go odwiedzić. Może nie chciał dołować go swoją rozpaczą. A może... nie chciał przebywać w pokoju cuchnącym śmiercią. Może wydawało mu się, że Will woli zostać sam. A może zwyczajnie nie wiedział jak się zachować i co powiedzieć. Może bał się, że usłyszy coś, czego nie chciał usłyszeć. William nie znał odpowiedzi. Być może dlatego czuł... żal. Może byłoby mu łatwiej zasnąć, gdyby jego ukochany, chociaż zapukał do jego drzwi. Wykazał, choć odrobinę zainteresowania.

Wyglądało jednak na to, że młodszy mężczyzna musiał wziąć sprawy w swoje ręce. Często to robił. Zwłaszcza ostatnio. Miał wrażenie, że jego ukochanemu zależy coraz mniej. To William przychodził do niego, by porozmawiać. Edward przychodził w nocy, gdy wszyscy już spali. Przez to wszystko czuł się nieco dotknięty. Z jednej strony nie chciał być samolubny i zachowywać się jak rozpieszczony paniczyk. Z drugiej jednak nie pragnął aż tak wiele.

Zapukał delikatnie do drzwi jego sypialni, a gdy usłyszał zezwolenie, wszedł do środka. Szatyn siedział przy biurku. Pisał coś. Zapewne list. Gdy jednak zobaczył, kto jest jego gościem, odsunął kartkę na bok i to na nim skupił całą swoją uwagę.

- Williamie. Witaj. Miło cię widzieć.

- Ciebie też.

Zamknął za sobą drzwi i przysiadł na brzegu łóżka. Edward przyglądał mu się z uwagą. Wydawał się odrobinę zdenerwowany. Niepewny.

- Jak się czujesz?

- ... A naprawdę cię to ciekawi? Czy może pytasz, bo tak wypada?

- Will... wiesz, że się o ciebie martwię. Miałem cię odwiedzić, ale... nie wiedziałem, czy jesteś w nastroju na wizyty.

- Rozumiem.

- Wyglądasz... dobrze. Najwyraźniej potrzebowałeś trochę snu.

- ... Sen. Tak. Pewnie tak.

- Słyszałem, że kazałeś odwołać dzisiejsze lekcje. Może w takim razie wypijemy herbatę. Na tarasie. Co ty na to? Mamy dzisiaj wyjątkowo piękny dzień.

Złamane Obietnice [BxB]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz