William nie był do końca pewien, co działo się później. Rzeczywiście nic nie czuł. Ból w końcu zniknął. Jednak razem z nim zniknęły zapachy. Zniknęło ciepło i zimno. Nawet gdy próbował czegoś dotknąć, wszystkie wydawało się nijakie, pozbawione tekstury czy temperatury. Był na wzgórzu. Widział, że wiatr porusza trawą, ale nie czuł go. Jakby go nie było.Nie pamiętał dokładnie, co się stało. Pamiętał, jak spadał i pamiętał, co wtedy myślał. Jednak nie pamiętał samego końca. Nie wiedział nawet, czy czuł wtedy ból. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest martwy. Po prostu to wiedział. Zrozumiał też, co zrobił po śmierci.
Widział ludzi takich jak on. Martwych. Zmierzających w jedną stronę. Wszyscy szli w to samo miejsce. I William także czuł, że powinien tam iść... ale nie mógł. Był inny od tych ludzi. Oni mieli puste spojrzenia. Nie zdawali sobie sprawy, dokąd idą. William natomiast był w pełni świadomy. I w pełni świadomie ruszył w przeciwnym kierunku.
Nagle znalazł się tutaj. Był zdezorientowany. Jednak usatysfakcjonowany. Nie mógł jeszcze odejść. Najpierw musiał coś zrobić. Musiał znaleźć Edwarda i spojrzeć mu w oczy. Nie wiedział, co wtedy zrobi. Wiedział jednak, że musi. Gdy spadał, myślał tylko o nim. O tym zdrajcy. Ten gniew rozpalił coś wewnątrz. Coś uśpionego. Być może dlatego William był tak świadomy swojego stanu. Może dzięki temu został na tym świecie. Musiał znaleźć Edwarda. To był jego cel.
Był on jednak trudniejszy, niż początkowo mogło się zdawać. William nie był w stanie odejść od tego miejsca. Im bardziej się oddalał, tym bardziej niewyraźny stawał się świat. Czuł się coraz lżejszy i bezkształtny, jakby tracił przytomność lub zwyczajnie... rozpływał się. Mógł więc tylko czekać. Czasem widywał jakichś ludzi. Nawet dzieci bawiące się na łące. Nikt nie był jednak w stanie dostrzec jego. On tylko obserwował.
Miał wrażenie, że trwało to wieczność. Powoli był w stanie zajść coraz dalej. Aż w końcu dotarł do Dover. Miasteczko było jednak nieco inne. Dopiero gdy dotarł do swojego domu, przeżył szok. Wewnątrz nie było służby. Nie było mebli. Jedynie zniszczone ściany. To już nie był jego dom. Czas mijał i coraz to nowi ludzie przewijali się wewnątrz. W końcu William zrozumiał, że jego dom zmieniono w bibliotekę. A gdy budowę ukończono, młodzieniec był już znużony.
Jednak... nie wiedział, co miał zrobić. Był tutaj. Nie mógł stąd wrócić. Wędrował po wzgórzach, po plaży nawet po miasteczku. Nie mógł jednak dotrzeć dalej. Nie mógł też zniknąć. Nie mógł... odejść. Zakończyć tej marnej pustej egzystencji.
Aż pewnego dnia... do miasteczka przyjechali goście. Natychmiast rozpoznał matkę i ojca. Kobieta była znacznie starsza. A może trudy życia tak mocno odbiły się na jej wyglądzie. Ojciec wyglądał tak samo surowo jak zawsze, jednak także starzej. Gości nie było zbyt wielu. Jednak ON był pośród nich.
William rozpoznał go, mimo że jego włosy były krótsze, a twarz zdobiły bokobrody. Trzymał pod ramię młodziutką kobietę. Wyglądała jak laleczka. Piękna dziewczyna o rudych lokach. William sunął pomiędzy gośćmi cały wieczór. Obserwował. Słuchał. Wiedział wszystko. Wiedział, że znajduje się na otwarciu biblioteki. Wiedział, że zaproszono jego rodziców a ci jeszcze kilku swoich znajomych. W tym Edwarda i jego żonę. Młodziutką Luizę. Była jego żoną od trzech lat. Wcześniej narzeczoną przez dwa.
William wiedział, który był rok. Szybko zrozumiał, że gdy Edward zawitał w jego życiu, był już zaręczony. Ożenił się rok po jego śmierci. Wydawał się szczęśliwy u boku kobiety.
Patrzył, jak się śmieją, rozmawiają, tańczą. Z każdą chwilą coś w nim rosło. Nie była to zazdrość. Dawno wyzbył się pozytywnych uczuć względem mężczyzny. W chwili, gdy ten puścił jego dłoń. To było coś innego. Gorszego.
CZYTASZ
Złamane Obietnice [BxB]
ÜbernatürlichesLiam zawsze kochał gotyckie powieści... nigdy nie spodziewał się, że jego życie zacznie przypominać jedną z nich. Opuścił głośny Londyn, by zamieszkać ze swoimi krewnymi w dużej, rodzinnej posiadłości, oddalonej od zgiełku miast. Nie mógł nazwać jej...