To był jeden z tych snów, których szczerze nienawidził. Budził się z nich roztrzęsiony i bywało, że bał się ponownie zasnąć. Liam patrzył na swoją matkę. Na jej bladą pozbawioną życia twarz. Tym razem szła gdzieś, spoglądając przed siebie pustym wzrokiem. Miała na sobie tą samą szarą sukienkę w groszki, w której wyszła tamtego ranka do pracy. Wówczas jej kasztanowe włosy jak zawsze były związane w ciasny warkocz, teraz jednak były rozpuszczone. Wiatr chwytał długie, pozbawione tego znajomego blasku pasma gdy wychodziła mu na przekór. Nie wiedział, dokąd zmierzała jego matka. Nie wiedział jaki miała cel. Wiedział tylko, że nie chce by tam dotarła. Wiedział bowiem, że on nie będzie w stanie tam dotrzeć. Nie będzie mógł za nią podążyć. Krzyczał do niej, jednak ona go nie słyszała. Błagał, by została, ale ona odchodziła... na zawsze. Nie wiedział skąd ale był pewien, że nie wróci. Zostawiała go. On natomiast z jakiegoś powodu nie był w stanie za nią pobiec. Zupełnie jakby jego nogi zostały przykute do ziemi. Jakby jego ciało nie należało do niego. Mógł tylko patrzeć jak sylwetka kobiety staje się coraz mniej wyraźna i jak w końcu znika w gęstej mgle. Został zupełnie sam. Nie miał już nikogo.***
To był ładny, ciepły i słoneczny dzień. Chłopiec jednak nie był w stanie w pełni tego docenić. Nocne mary kładły bowiem cień na wszystko, co go otaczało. Tego dnia obudził się z policzkami mokrymi od łez. To był dzień urodzin jego matki. Świętowaliby go razem, gdyby tylko żyła. Teraz jednak mógł zobaczyć ją wyłącznie w snach. Jednak sny bywały różne. Ten, z którego zbudził się tego poranka, sprawił, iż powróciły bolesne wspomnienia.
Liam poszedł do szkoły tak jak zwykle, nie miał jednak ochoty wracać z niej do domu. Wiedział, że najprawdopodobniej zostanie ukarany, jednak nie miało to dla niego znaczenia. Był w stanie znieść gniew opiekunów. W tej chwili nie miał ochoty patrzeć na ich nieprzyjazne twarze.
Ze szkoły od razu udał się na klify a konkretnie w miejsce, gdzie zawsze spotyka się z Williamem. Mężczyzny jednak tam nie było. Blondyn próbował wmówić sobie, iż nie poczuł z tego powodu rozczarowania. Prawda jednak była taka, że pragnął zobaczyć swojego przyjaciela. Nie chciał zostać sam. Nie dzisiaj.
Usiadł i zapatrzył się w horyzont, gdzie morska tafla stykała się z nieboskłonem. Słyszał szum wiatru i skrzeki mew. Przez ostatnie tygodnie zdążył polubić te dźwięki prawie tak samo, jak niegdyś lubił dźwięk porannej krzątaniny, gdy jego matka przygotowywała pośpiesznie śniadanie. Jednak gdy był sam... miejsce to straciło nieco swego uroku. Tak jak kuchnia, gdy nie było w niej uśmiechniętej kobiety o pięknych kasztanowych włosach.
Liam zaczął zrywać znajdujące się najbliżej kwiaty, by zająć czymś dłonie. Pamiętał, że raz widział, jak matka plotła z nich wianek. Był wówczas mały... to była jedna z ich nielicznych wycieczek. Pojechali wówczas na piknik, gdzieś daleko od zgiełku miasta.
Chłopiec cierpliwie starał się odtworzyć ruchy matki jednak bezskutecznie. Nie denerwował się tym. Był wyjątkowo opanowany. Tak naprawdę nie zależało mu na tym. Chciał tylko zająć czymś dłonie i myśli. Przez długie minuty starał się łączyć ze sobą drobne łodyżki. W pewnym momencie czynność ta do końca go zaabsorbowała. Być może to dlatego nie usłyszał, jak ktoś się do niego zbliża. Czyjeś dłonie pojawiły się znikąd. Poczuł, jak mężczyzna niemal obejmuje go od tyłu.
- W ten sposób.
William delikatnie pokierował ruchami chłopca, tworząc początek wianka. Liam natomiast w ciszy pozwolił mu sobą kierować. Czuł jego ciało napierające na plecy. Ciemne włosy muskały jego twarz. Nie był w stanie dostrzec twarzy mężczyzny, jednak był pewien, że widnieje na niej ten delikatny, łagodny uśmiech. W ciszy dokładał kolejne kwiaty, a jednocześnie rozkoszował się dotykiem bruneta. Jego smukłe palce kierujące jego działaniami mimo ładnej pogody były wyjątkowo chłodne.
CZYTASZ
Złamane Obietnice [BxB]
ParanormalLiam zawsze kochał gotyckie powieści... nigdy nie spodziewał się, że jego życie zacznie przypominać jedną z nich. Opuścił głośny Londyn, by zamieszkać ze swoimi krewnymi w dużej, rodzinnej posiadłości, oddalonej od zgiełku miast. Nie mógł nazwać jej...