Moc, energia, endorfina, czyli policjanci z Miami w akcji. Sto lat tego nie słuchałam, ale pasuje mi do mobilizacji żołnierzy Milesha, widzianej oczami Alexa.
Zapowiadam mały świąteczny maraton, bo bardzo chcę uciec z tego rozdziału i mieć go już za sobą. Jeśli ktoś ma coś przeciwko, niech mówi teraz, lub zamilknie na wieki.
♠♠♠
Gdybym miał nakręcić film, taki z dreszczykiem, to nie mógłbym sobie wyobrazić bardziej emocjonujących scen. Niby zwykła podróż windą. Ja z upitą do nieprzytomności Moniką na rękach. Rick Milesh pod krawatem, z telefonem przy uchu i glockiem w ręce. Vincent ściągnął krawat i schował go w kieszeni. Stojąc przy drzwiach, robił za ochroniarza. Powietrze gęste od napięcia, rozsadzającego tę małą, metalową skrzyknę. Czas stanął w miejscu. Istniało tylko tu i teraz. Drzwi powoli się rozsunęły. Na dole czekało pięciu ludzi w czarnych garniturach, czarnych krawatach i czarnych okularach słonecznych. Stanęli na baczność przed Rickiem. Wyszedł szybkim krokiem, odpowiadając nieznacznym skinieniem głowy na oddawane honory.
Czułem się jak na planie filmowym. Wydawało mi się, że w uszach dzwoni mi pokrzykiwanie reżysera: Milesh, Vincent, Alex! Na plan! I dajcie mi moje mleczko sojowe! Ileż można czekać?
— Sześć cztery siedem — szepnął Vincent, wychodząc zaraz za Rickiem. — Czekasz na specjalne zaproszenie? — rzekł z irytacją, odwracając się do mnie.
Monika zsuwała się z moich omdlewających rąk, chwyciłem ją mocniej i popędziłem za nimi. Właśnie! Gdybym miał kręcić film, to żaden, ale to żaden reżyser nie wymyśliłby bardziej wyrazistych ujęć. Ale... to nie był film. Nie zdążyłem jeszcze ułożyć Moniki na tylnej kanapie, a Vincent już montował koguta na dachu. Znacznie przekraczał szybkość. Pędził tak, jakby chciał nas pozabijać. Rzuciło mną o drzwi. Rick działał jak maszyna. Był skoncentrowany i osobliwie cichy. Nie lubiłem go, to żadna tajemnica, ale w tamtym momencie nie mogłem go nie podziwiać. Imponowało mi jego zdecydowanie, determinacja i władza. Odwrócił się do mnie z przedniego siedzenia, spojrzał na Monikę przelotnie nieobecnym wzrokiem, ciągle z telefonem przy uchu:
— Sprawdź, czy oddycha — powiedział cichym, zdecydowanym tonem.
Wydał mi polecenie?! Mnie? Czy komuś, z kim rozmawiał?
— Słucham?
Rick nie odpowiedział. Siedział odwrócony przodem do kierunku jazdy.
— Przydaj się na coś i sprawdzaj, czy ona oddycha! — przetłumaczył Vincent, włączając syreny.
Wyjechaliśmy z pilnie strzeżonego osiedla. Dwóch dobrze mi znanych strażników trzymało szeroko otwartą bramę. Zaraz za nią czekało kilkanaście czarnych terenówek. Vincent zwolnił, dając im dosłownie kilka sekund na przegrupowanie się i płynnie wjechał między pojazdy. Z niewielkim trzaskiem odezwało się radio z krótkim komunikatem, mieliśmy eskortę na lotnisko. Vincent potwierdził przyjęcie wiadomości. Zachowywali się jak znakomicie wyszkolona armia! Patrzyłem czerwonymi oczami z pełnym szacunkiem na Ricka.
Na lotnisko dojechaliśmy w ciągu kwadransa. Absolutny rekord. Nawet żałowałem, że tak krótko, bo Monika spała w moich ramionach. Nie wrzeszczała, że ze mną zrywa. Byłem szczęśliwy. Przez chwilę. Na płycie lotniska tłoczył się oddział komandosów. Otworzyli drzwi Rickowi, a gdy tylko wyszedł z auta, salutowali mu i oddawali honory. Vincent wyskoczył z samochodu, oddał jednemu z ludzi kluczyki i wskazał kciukiem na tylne drzwi. Zamaskowany facet otworzył energicznie drzwi z mojej strony, a drugi od strony Moniki. Zaczęli mi ją wyszarpywać.
— Ej! Co ty robisz? Zostaw ją! — Szarpałem się z nim. — Uważaj! Zrobisz jej krzywdę!
Drugi z kolesi obezwładnił mnie i wyciągnął z auta, przyszpilając do jego boku. Wykręcili mi ręce. Wyrywałem się.
![](https://img.wattpad.com/cover/199290958-288-k770579.jpg)
CZYTASZ
Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔
RomanceKiedy popełnisz przestępstwo, idziesz do więzienia. Kiedy popełnisz ich dużo, zaczynasz na tym zarabiać. Stajesz się szanowanym obywatelem, aż w końcu to ty wyznaczasz, co jest dobre, a co złe. Pierwszy miliard zawsze śmierdzi szwindlem, dlatego... ...