Rozdział 16.1: Wieczór panieński [Laura]

110 19 139
                                    

Jedna z moich ukochanych części.

A w bonusie pozwólcie, że zaprezentuję Wam, gdzie się toczy akcja dzisiejszego odcinka. Tak, to miejsce istnieje naprawdę. Uwielbiam tam spacerować i podczas jednej z takich przechadzek, przyszła do mnie ostatnia scena.

 Uwielbiam tam spacerować i podczas jednej z takich przechadzek, przyszła do mnie ostatnia scena

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Nie dał mi w twarz. Może powinien? Może poczułabym się wtedy lepiej? Nie, raczej nie. Czułabym się dalej jak gówno, za które mnie uważał. Mister Milesh patrzył na mnie lodowato. Jego zimne, nieprzeniknione oczy prześwietlały mnie na wylot, kiedy zapytał, czy ja poddawałam w wątpliwość rychły ślub z Rickiem.

Złapał mnie za włosy i zaciągnął do mieszkania. W tamtej chwili dosłownie sparaliżowało mnie ze strachu. Koszmarne wspomnienia z Moskwy były zbyt świeże. Nogi miałam jak z waty, a w głowie zero myśli, żadnych prób sprzeciwu. Pozostało bierne poddanie się brutalowi, którego wychowała ulica i nic nie mogło tego zatuszować. Owszem, Marcos przywykł do drogich garniturów, wykwintnego jedzenia serwowanego w ekskluzywnych restauracjach, do szybkich samochodów i jeszcze szybszej obsługi, gdy zaświecił rzędem złotych kart. Nie zmieniało to faktu, że Marcos Milesh kochał być gangsterem i nie próbował tego ukryć. Nie krygował się jak Rick, który swoją fortunę uznawał za legalną, a mafię za poboczny biznes. Marcos był bandziorem i nic nie mogło tego zmienić.

Milesh patrzył mi w oczy, napawając się moim strachem. Dostał, czego chciał. Nie musiałam udawać. Była przerażona. Pierwotny strach zawładnął moim ciałem i emocjami. Rzucił mnie na kolana przy swoim bucie. Czułam się bezbronna. Mógł ze mną wtedy zrobić wszystko. Nie usłyszałby najmniejszego słowa sprzeciwu. Nie byłam w stanie nawet krzyknąć. Nie mówiąc o ruszeniu się z miejsca. Nie myślałam wtedy o upokorzeniu, które mi zafundował.

— Javier, samolot. — Odezwał się Milesh do jednego z zamaskowanych komandosów — Zabierzcie ją. — Wskazał lufą pistoletu moją głowę.

Zrobiło mi się słabo. Dokąd on chciał lecieć? Moje myśli galopowały chaotycznie, napędzane zdecydowanie zbyt szybkim biciem serca. Oddychałam płytko, czując, że zaraz umrę ze strachu. Nigdy wcześniej nie miałam ataku paniki, ale to co przeżywałam, chyba nim było. Któryś z zamaskowanych komandosów podszedł do mnie. Widziałam tylko jego wypolerowane, wysokie buty. Podniósł mnie siłą z podłogi i odciągnął do tyłu. Tak się trzęsłam, że nie mogłam ustać na nogach.

Kiedy Rick zobaczył mnie klęczącą przy nodze swojego ojca, zdębiał. Podszedł do ojca powoli, nie ryzykując gwałtownych ruchów. Za dużo broni dookoła.

— Ty skurwysynu! — wycedził, nachylając się nad ojcem.

Nie sądziłam, że ochrona pozwoli Rickowi podejść tak blisko. Jakby liczyli się z tym, że ich szef może oberwać i dawali temu ciche przyzwolenie. Cios Ricka był szybki, mocny i z założenia jeden. Wiedział, że na więcej nie pozwoli ochrona. Głowa Marcosa odskoczyła do tyłu, a z wargi, trysnęła mu krew. Dotknął rozciętej skóry wierzchem dłoni, patrząc jak Rick ląduje na stoliku kawowym. Drewno nie wytrzymało, pękając z trzaskiem. Ciężkie buty docisnęły Ricka do brudnej podłogi.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz