Rozdział 16.3: Wieczór panieński [Laura]

127 18 70
                                    

Wiem, że czekaliście na ten rozdział prawie miesiąc, ale wreszcie jest. Dajcie mi znać, co o nim myślicie. Bardzo potrzebuję wsparcia, żeby na nowo poczuć się komfortowo jako kreatura świata Mileshów.

Ponieważ w tym rozdziale trochę wracamy do korzeni, dodałam piosenkę, która mnie ostatnio zaczarowała. 

♠♠♠

Usiadłam za kółkiem zmęczona, ale buzująca we mnie adrenalina nie pozwalała na utratę czujności. Rick opadł ciężko na fotel obok. Zgaszony, przygarbiony i zasypiający. Nie protestował. To dziwne, bo to on zawsze rwał się za kółko.

Zerknęłam we wsteczne lusterko. Na tylnym siedzeniu siedział ksiądz. Nie mogliśmy go tam zostawić. Krygował się, nie chciał z nami jechać. Mówił, że sobie poradzi, że się przejdzie, dobrych ludzi poprosi o pomoc. W końcu się zgodził. Wsunął się na tylne siedzenie i cicho instruował, jak dojechać do jego parafii. Znałam te rejony, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Głos księdza drżał, jakby dopiero teraz doszło do niego, co się stało. Próbował zaczynać rozmowę, ale przysypiający Rick i ja skoncentrowana na drodze nie byliśmy idealnymi partnerami do podtrzymywania konwersacji.

Wyjechałam z lasu, kierując się drogą przecinającą spokojną wieś. Dzieci biegały po podwórkach, jeździły rowerami, na deskach i na hulajnogach. Ich matki rozmawiały na chodnikach, a spora grupka młodych chłopaków bez koszulek sączyła piwo pod jedynym sklepem w okolicy.

— Here? — spytałam, wskazując pobliski kościół.

Zaparkowałam przy szerokiej bramie otoczonej wierzbą płaczącą. Wyłączyłam silnik, odwróciłam się do księdza i zabrakło mi słów. Co niby miałam mu powiedzieć? Żeby nie szedł na policję? A może właśnie powinien to zgłosić?

— Nie jesteśmy tymi ludźmi, którzy księdza tam sprowadzili. Oni już nie wrócą — rzekłam krzepiąco. Ksiądz niezgrabnie wytoczył się z auta. — Pogadam z nim — rzuciłam do Ricka, chowając kluczyki w kieszeni.

Ksiądz już mocował się z drewnianą furtką, kiedy go dogoniłam. Weszłam za bramę razem z nim. Zamknęłam bramkę, żeby osłonić się od oczu Ricka.

— Coś się stało? — spytał niepewnie ksiądz. Przyłożyłam palec do ust. Wyjęłam księdzu z rąk tę jego śmieszną aktówkę. — Co pani robi?

Znalazłam kartkę papieru i wieczne pióro, którym podpisałam się pod aktem ślubu z Rickiem. Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Pośpiesznie skreśliłam kilka słów po polsku i równocześnie odezwałam się po angielsku:

— To piękny kościół. Czy mogłabym się w jakiś sposób księdzu i parafii odwdzięczyć za uprzejmość, którą nam ksiądz wyświadczył?

Ksiądz patrzył zdębiały w kartkę papieru, którą trzymał w dłoniach. „Podsłuchują nas, proszę mówić cokolwiek, po angielsku". Napisałam to po polsku. Widziałam, że miał problem z angielskim, więc nie chciałam mu robić trudności. Ksiądz otrząsnął się z szoku

— Przydałby się nowy dach. O tu, nad kaplicą!

Na kartce zapytał, jak może pomóc. Poprowadził mnie w głąb posesji. Udając, że oglądam dach, zapisałam mu numer telefonu do Simona. Dopisałam, żeby przyleciał do Krakowa pierwszym lotem.

— Istotnie, przydałby się remont. — Zerkałam na podniszczoną blachę falistą. — Proszę mi zapisać telefon do księdza. Mój asystent się z księdzem skontaktuje.

Drżącą dłonią zapisał kilka cyfr. Skinęłam głową w podziękowaniu i wróciłam do furtki. Zaproponował nam gościnę, ale nie wydawało mi się to najlepszym pomysłem. Nie chciałam naszą obecnością sprowadzać na niego więcej kłopotów. Wskoczyłam na siedzenie, zapięłam pasy i uruchomiłam silnik. Ruszyłam zbyt gwałtownie, wzbijając kurz na asfalcie. Tutaj po deszczu nie było śladu. Wyjechałam ze wsi, chcąc znów zaszyć się w lesie. Jechaliśmy pustymi, bocznymi drogami. Bez celu. Byle dalej od Milesha. Trzymałam kierownicę mocno, chociaż nie było takiej potrzeby. Uchyliłam okno. Pachniało świeżą trawą. Przydrożne drzewa kwitły. Zaskoczył mnie chłód. Zaraz po zachodzie słońca temperatura musiała spaść o kilkanaście stopni. Ptaki umilkły, było dziwnie cicho.

Bad Boy's Dreams [Rodzina Milesh 2.1] ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz