𝗢𝗢𝟲. angry valentin

364 33 40
                                    

Ten dzień nie mógł dla Leo skończyć się dobrze.

Przemierzał właśnie korytarze w celu odnalezienia Wielkiej Sali, w której obecnie odbywało się śniadanie. Jego brzuch po raz kolejny raz zaprotestował i nakazał skręcić mu w lewo.

Wow, zaczął się serio porozumiewać z żołądkiem, czy był aż tak głodny?

Jednak nie chcąc denerwować brzucha, który i tak już pewnie wkurzył się na Valdeza i właśnie odprawiał śpiew godowy waleni w akompaniamencie pisków małpy skręcił w lewo. Stała tam dziewczyna, obok której wczoraj siedziała Valentin.

Musiał sobie zapisać, żeby przy najbliższej okazji podziękować żołądkowi.

– Wiesz może, gdzie jest Wielka Sala, chica? – spytał nonszalancko opierając się o ścianę.

– Teraz idziesz prosto i w prawo – powiedziała zaszczycając go jedynie przelotnym spojrzeniem.

– Dzięki – rzucił Valdez i ruszył biegiem, nie dając brzuchowi dalszego pola do popisu dla swoich umiejętności.

Wszedł do pseudo stołówki i usiadł przy stole Gerfindiorru. Kurde, czemu musieli mieć takie trudne nazwy? Klapnął na krześle, na którym wczoraj spożywał kolację i nałożył sobie coś, co pachniało smakowicie, ale Leo nie miał pojęcia, co to do końca jest. Jednak było całkiem dobre, więc nie przejmując się pałaszował zadowalajac swój żołądek.

Wtem do sali weszła Jones. Miała ogromne wory pod oczami i nieco zgarbioną w tym momencie sylwetkę.

– Cześć, Valen... – zaczął Leo, ale przerwała mu sama blondynka.

– Cicho, Valdez, po co tak głośno mówisz?

– Ale... – zdziwiony Leo chciał zaprzeczyć.

– Gdzie jest Hermiona? – spytała wpatrując się w przestrzeń.

– Chodzi ci o tę dziewczynę, która zamiast włosów ma gniazdo?  – spytał latynos.

– Tak – rzuciła krótko nawet na niego nie patrząc. – Uch, wy chłopcy jesteście tacy nierozumni.

– Co? Czemu? – na twarzy Valdeza malowało się zdziwienie.

Nie rozumiał zachowania dawnej przyjaciółki, bo jako jedenastolatka była o wiele bardziej energiczna i optymistyczna, a teraz wyglądała, jakby miała zaraz paść na ziemię.

– Nawet mnie nie wkurzaj! – krzyknęła Jones i wyszła z Wielkiej Sali jedynie zabierając ze sobą szklankę pomarańczowego soku.

Brwi Leo wystrzeliły w górę, ale zaraz usłyszał głos obok siebie.

– Nie martw się, ma tak co miesiąc – odparł lekceważąco Harry.

– Nie wiecie dlaczego? – zadał pytanie latynos. – Nie wydaje się wam to dziwne?

– Trochę – odpowiedział Ron napychając się jajecznicą. – Ale już do tego przywykliśmy. Zaczęło się na czwartym roku i wtedy próbowaliśmy to od niej wyciągnąć, ale nie chciała nam nic powiedzieć.

Zaciekawiony Leo odłożył na chwilę miseczkę z tym czymś i odwrócił głowę bardziej w stronę Pottera, który siedział po jego prawej stronie.

– A kiedy dokładniej się to wszystko zaczęło? Chodzi mi bardziej o sytuację – podkreślił Valdez.

– Hmmm... chyba po Mistrzostwach Quidditcha – rzekł po krótkim namyśle Harry.

Teraz Leo coraz bardziej to zaintrygowało. Począwszy od tego, czym jest ten tajemniczy Kiuddilch.

Ja wiem, rozdział nieco krótki, ale stwierdziłam, że lepiej opublikuje to, niż na siłę jakieś dorobione gówno. No i zważywszy na to, że mam zapierdziel z pracami domowymi, to cud, że to w ogóle napisałam.

Chwała Apollowi.

DON'T FORGET ABOUT YOUR OLD FRIEND. . . leo valdez (zawieszone?)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz