𝗢𝟭𝟭. we used to be close together

268 22 27
                                    

   – Val, zaczekaj! – rozległ się krzyk na korytarzu. Oczywiście, należał on do Valdeza.

Valentin jednak nie miała zamiaru się zatrzymywać. Niczym prawdziwa sprinterka biegła do wieży Gryffindoru i dormitorium dziewczyn, by uciec przed Leo. Nie miała zamiaru z nim rozmawiać o tym, co się wydarzyło ubiegłej nocy. A tym bardziej o tym.

Wiedziała, że Valdez oczekuje wyjaśnień. Wiedziała, że jej likantropia w końcu się wyda. Wiedziała, że gdy ludzie się o tym dowiedzą, wyśmieją ją i będą wyzywać od potworów. Świat był okrutny dla takich jak ona. Żałowała, że profesor Lupin odszedł ze swojego stanowiska, bo teraz miałaby jakiekolwiek wsparcie.

– Val! Valentin! – Leo ponownie próbował zwrócić uwagę dawnej przyjaciółki na siebie. Dawnej. Kiedyś byli ze sobą bardzo blisko, ale wszystko się zepsuło, gdy Jones przyjęto do szkoły w Anglii. Dane im było już nigdy się nie zobaczyć, a jednak. Świat jest pełen niespodzianek.

Valentin w końcu się zatrzymała. Wzięła głęboki oddech i powoli odwróciła się w stronę Valdeza.

– Tina, co się stało, że byłaś w skrzydle szpitalnym?

Ten to umie delikatnie zadawać pytania, przemknęło przez myśl Jones.

– Um, wiesz... – zaczęła. Wyłga się. – Rano poczułam się bardzo źle i... poszłam do pani Pomfrey, a ona mnie zatrzymała na noc... wiesz, jest wręcz nadopiekuńcza...

– Więc czemu nie chciałaś, żebym Cię zobaczył? – spytał podejrzliwie Leo.

– Fatalnie wyglądałam – Jones aż zdziwiła się, jak kłamstwo gładko przechodzi przez jej gardło. Choć zasadniczo była to prawda. Wyglądała okropnie z podkrążonymi oczami i świeżą blizną na plecach, ale nie to było powodem jej ukrywania się przez Leo. Z resztą i tak już wszystkich okłamywała. I jak bardzo raniła się tajemnicami?


***

   – Hazel, co się stało? – spytał Percy przysiadając się do córki Plutona. – Jakoś dziwnie się dziś zachowujesz.

To stwierdzenie było jak najbardziej prawdziwe. Hazel miała podkrążone oczy jakby nie spała przez całą noc, jej nogi silnie drgały a palce u rąk sie trzęsły. Wzrok miała rozbiegany i nie było widać w nim dawnego blasku.

– Uch, ta kobieta doprowadza mnie do szaleństwa! – krzyknęła Levesque dziwiąc tym i siebie, i Jacksona. – Przepraszam.

– Nic się nie stało – Percy delikatnie się uśmiechnął. – Dawaj, wyrzuć to z siebie. Wykrzyczenie się czasem pomaga.

Hazel cicho westchnęła. Nie mogła wrzasnąć przy wszystkich obecnych w Pokoju Wspólny Gryffindoru, że pani Bruce wygląda jak jakiś potwór i w dodatku skądś ją zna.

– Kojarzysz może tę nauczycielkę od numerologii? – spytała. – Tę taką z garbem i żółtymi oczami?

– Ym, Hazel – zaczął Percy. – Nie ma takiej profesorki.

– Jak to nie ma! – krzyknęła Hazel. Wdech, wydech. Nie ma sensu krzyczeć. – No przecież jest. Nazywa się profesor Geraldine Bruce.

– Aaaa – na twarzy Percy'ego pojawił się przebłysk zrozumienia. – Mówisz o tej grubszej nauczycielce z tymi niebieskimi oczami i czarnymi włosami?

– Co? – Hazel nic nie rozumiała. Nauczycielka miała żółte oczy. Żółte.











heeeeloooo everybody! udalo mi się cos napisac, jej! ten fanfik jeszcze nie umarl!

DON'T FORGET ABOUT YOUR OLD FRIEND. . . leo valdez (zawieszone?)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz