_________________________________
Ich wędrówka trwała dwa długie dni, gdy to ich stopy mogły stąpać po upragnionych ziemiach jeźdźców. Całą tą krainę jakby.. licho wziął. Wspaniałą atmosferę zastąpiło teraz uczucie niepokoju.
- Rohan.. - stwierdził Boromir, rozglądając się wokół, jakby chciał na nowo przypomnieć sobie młodzieńcze lata, gdy to wraz z bratem przyjeżdżali na sprawy „dyplomatyczne" do Króla Theodena, lecz tak naprawdę prawda była.. zaskakująca, bowiem młodziaki przyjeżdżali do dawnych przyjaciół. Książę Theodred i jego kuzyn - Eomer zawsze potrafili przekonać na choćby łyk piwa.
- Zła energia krąży nad tym państwem. - stwierdziła lekko zasapana dziewczyna, podchodząc do Gondorczyka. - Energia z Isengardu. - dopowiedziała już ciszej, delikatnie zerkając na mężczyznę.
- Miejmy nadzieję, że nasi kompani jej nie ulegli. - stwierdził po chwili Boromir. - Aragorn mówił, że spotkać się mamy na ziemiach Rohanu, nie mylę się? - zapytał.
- Nie mylisz się. Jesteśmy za nimi dzień drogi, więc powinni być bezpieczni w Złotym Dworze. Lecz na tym świecie nigdzie nie można się czuć bezpiecznie. Nie w tych czasach. - stwierdziła przegryzając nieświadomie polik. - Musimy ruszyć do Złotego Dworu mając nadzieję, że Theoden odzyskał zmysły, Gimliego nie pozbawiono głowy za cięty język, a Merry i Pippin są bezpieczni.
- Hobbici.. - stwierdził cicho mężczyzna, od razu opuszczając wzrok. - To moja wina. Zezwoliłem im zabrać ich, pojmać. Tak mi przykro.. czuję się temu winien. Na dodatek zmarnowałaś na mnie coś tak ważnego. Nie wybaczę sobie tego, Genevieve. Pókim żyję. - mówił niemalże szeptem, delikatnie spoglądając na dziewczynę, która zdawałaby patrzeć na niego z politowaniem i rozbawieniem, co wydawało się nieprawdopodobne.
- Ciężko będzie żyć tak długo z gulą w sercu, prawda? Więc.. Boromirze. - wzięła go za ręce i zajrzała w jego oczy. - Nie zmarnowałam tego bez powodu. Nigdy tak nie myśl. - uśmiechnęła się z niezwykłą czułością. - Chodźmy. Niebezpiecznie pozostawać w jednym miejscu na dłużej.
- Oczywiście, Genevieve.. Jednakże powiedz mi jedno.. Co miałaś na myśli mówiąc, że żyć będę długo? - zapytał Boromir szybkim krokiem doganiając dziewczynę.
- Ah.. No tak. - westchnęła. - Pomyśl na przykład o mym ojcu. Żyje już z.. dwieście siedemdziesiąt trzy lata. I nie zapowiada się, by w najbliższym czasie życie miało odwrócić się od niego tyłem. Ten wiek dla krasnoluda jest.. ponad przeciętny, a nadal włada Górami. Myślę, że z tobą będzie podobnie. Sto lat masz murowane. Jesteś przecież również Dunedainem, więc wyobraź sobie ile niesamowitych czynów dokonasz, Kapitanie Białej Wieży. - stwierdziła z zaczepnym uśmieszkiem.
- Faktycznie.. - mruknął pod nosem zafascynowany Gondorczyk. - Jednakże teraz skupmy się na drodze. Nigdy nie wiadomo czy przypadkiem nie zaatakuje nas żadna zgraja orków. - stwierdził, odbiegając nagle od tematu, ruszając nagle, choć z skrzywieniem, bowiem tym nagłym niespodziewanym ruchem naruszył niezagojoną ranę, która promieniowała bólem jak nigdy.
Genevieve westchnęła ciężko i z krótkim sapnięciem oraz szybkim krokiem poszła na Gondorczykiem.
- Wiesz, Genevieve. - zaczął nieoczekiwanie. - Nie jestem pewien czy po tym wszystkim.. po tych złych dniach.. czy aby na pewno chcę na stałe osiąść w Gondorze. - spojrzał na zupełnie zszokowaną dziewczynę. - Chciałbym, by wieść o mej domniemanej śmierci rozniosła się po kraju. Za prawdy.. czasem dość mam mego imienia wołanego z wielbieniem ludzi. Chciałbym osiąść daleko od Białego Miasta. Udać się choćby na.. na krótką..
- Krótką..? - spojrzała na Boromira wyczekująco.
- To rohhirimowie! Spójrz, Jen! To jeźdźcy Rohanu! - ujął nagle kobietę za przedramię.
CZYTASZ
The Lord of the Courage [Księga III] ✓
FanfictionNa imię mi Genevieve. Tak jak imię mej matki przyozdabiała siła, moje ozdabiać będzie odwaga. ❗Nie wskazane jest czytanie tej książki bez znajomości wątków z dwóch pozostałych ksiąg! Więc gdy planujesz przeczytać tę część, radzę pierw zapoznać się...