XLVII

130 11 5
                                    

_______________________________________

- Bitwa pod Gundabadem miała być ostatnia, pamiętasz? - odezwała się w pewnym momencie królowa, tępo wpatrująca się w rozciągające się przed nimi pola Morranonu, przed którym stało sześciotysięczne wojsko. Ciemne kosmyki włosów, którym udało się zbiec z koka (zwanego również koroną) powiewały wraz z wiatrem w stronę Morannonu. Srebrne, wypolerowane naramienniki połyskiwały przy każdym najmniejszym ruchu, a stary miecz odnaleziony jeszcze w jamie trolli oczekiwał w pochwie przypiętej do pasa na opicie się krwią. Kobieta hardym spojrzeniem uniosła wzrok na otwartą Czarną Bramę, przez którą przechodzący orkowie zatrzymali się, spoglądając na nadciągające wojska krain Rhovanionu, które ten ostatni raz zjednoczyły się by stanąć oko w oko z armią Saurona. Wraz z otwartą bramą, płonące żywym ogniem oko spojrzało się na nich. Kobieta nie mogła nie usłyszeć ciągnącego do siebie szeptu. Na twarzy królowej widniał spokój, gdy w głowie działa się burza. Gdzieś tam były jej dzieci. Ukochana jej trójka.

- Pamiętam. - odpowiedział małżonce. - Bardzo dobrze pamiętam. - dodał posyłając żonie uspokajający uśmiech. Wyjechał następnie odrobinę, by przemówić do swoich wojsk. - Niech dzisiaj płonące Oko pożałuje, że zapłonęło! Niechaj ten dzień będzie ostatnim w erze, w którym krasnoludowie, elfowie czy ludzie uniosą razem miecze! Zapewne wielu z nas zginie! Lecz nie będzie to śmierć okryta hańbą! Ta wojna dotyczy wszystkich, a my jesteśmy synami Durina, a synowie Durina nie uciekają przed bitwą! Niech Saurona i jego przeklętą zgraję pochłonie ciemność, a między Wolnymi Ludami Śródziemia zagości wieczny pokój!

Po wojsku krasnoludów rozniosły się wojenne wiwaty. Krasnoludowie poczęli uderzać swymi toporami o tarcze, wywołują dumny uśmiech na twarzy króla. Thorin przeniósł wzrok na ukochanych siostrzeńców, którzy mimo, że wydorośleli to w jego oczach zawsze pozostaną bandą małych łobuzów. Mieli rodziny, dzieci. Nigdy nie mógł być z nich bardziej dumny, że mimo tylu tragedii mieli siły stanąć ramię w ramię, przy tej ostatniej wojnie. Wojnie z Okiem. Dębowa Tarcza przeniósł wzrok na swą małżonkę, dzięki której tyle zawdzięcza. Jego piękna królowa z legendarnych ziem Enedwaithu. Z redańskiego królestwa. Krasnolud ujął jej zimną dłoń, którą z całą miłością ucałował, jednocześnie nie odrywając od niej spojrzenia. Królowa uśmiechnęła się szeroko na tą czułość, patrząc na chwilę jeszcze w jego oczy. Skinęła jednak szybko głową, gdy warknięcia w głowie nabrały na sile, a po jej ramionach przeszedł dreszcz.

- Już czas. - stwierdziła cicho, przenosząc powoli wzrok na armię ludzi oczekującą na polach złowieszczego Morannonu. - Niech stanie się to, co przewidziano na początku tego świata. - przemówiła spokojnie. - Jego koniec.

Odwróciła powoli głowę w stronę swojego elfiego wuja, który uczynił to samo. Ich chłodne spojrzenia skrzyżowały się w jednej chwili, w której oboje posłali sobie porozumiewawcze uśmiechy.

Dębowa Tarcza odwrócił się powoli w stronę Czarnej Bramy i uśmiechnął się, ze świstem wysuwając z pochwy miecz. Thorin wyprostował się, a wiatr nagle zamilkł.

- Du Bekar! [Do boju!]

Po polu w jednej chwili rozległ się łoskot tysięcy mieczy pomieszany z szaleńczym wrzaskiem krasnoludów, którzy ruszyli za władcami w pola Marannonu i oblegających je orków. Płonące oko za trzęsło się wściekłe, gdy pierwsze oddziały ludzi, elfów i krasnoludów uderzyło w orków. Pierwsze ścierwa popadały w kwikiem, w następnych odezwała się chęć walki i przetrwania. Z czasem na ziemię upadło kilka ciał elfów, krasnoludów i ludzi, których jednak nie brakowało. Wolne Ludy Śródziemia w szale mordowały orków na swej drodze, machając siekierami, mieczami. W pewnej chwili wrzaski pełne szału zjednały się z paskudnym charkotem orków. Jednak w te krzyki wplotło się coś jeszcze. A mianowicie cienkie piski nazguli, którzy na swych ciemnych bestiach nadlatywały ze strony Barad-dûr.

The Lord of the Courage [Księga III] ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz