Bruises - Lewis Capaldi
Wszędzie wokół Markusa byli ludzie.
Ludzie ubrani w eleganckie sukienki i garnitury, ludzie, którzy podawali mu ręce i których imiona i nazwiska zmuszony był zapamiętywać, bo nie wypadało nie. Odzywali się do niego z szacunkiem, ale kiedy się odwracał zerkali z pogardą, lub rozbawieniem. Ci milsi z ciekawością, jakby był egzotycznym zwierzątkiem schowanym za szybą.
Mechaniczny minister - tego jeszcze nie było.
Był w Waszyngtonie jedenasty dzień, podczas którego odbył się kolejny śmiertelnie nudny bankiet, a on zaczął żywić szczerą niechęć wobec tego miasta, które niewątpliwie było piękne, ale w którym nie czuł się dobrze.
Tęsknił już za Detroit - zniszczonym, pobliźnionym, z trudną historią, ale wciąż pięknym i dobrze mu znanym. Było to jego miasto i jego dom.
Tęsknił za Carlem, którego mógłby poprosić o radę.
Tęsknił za Simonem, który pewnie potraktowałby sprawę porozumień z łagodnym optymizmem, podobnie jak wszystko inne.
I tęsknił za North. Chciał z nią porozmawiać, a jeszcze bardziej chciał ją mieć ze sobą. Pewnie cieszyłaby się okazją, do założenia czegoś wyjątkowo ładnego, a potem pomiędzy jedną rozmową a drugą rzucałaby uszczypliwymi uwagami, tak w punkt, że musiałby powstrzymywać śmiech ze wszystkich sił.
Jednym słowem, czuł się dość żałośnie.
-Od kiedy tak strasznie się nad sobą użalam? - pomyślał z niezadowoleniem i z nieprzyjemnym zaskoczeniem uświadomił sobie, że od dawna i że wtedy, kiedy powinien być najsilniejszym wsparciem dla własnych ludzi, zamiast zebrać się do kupy i dać dobry przykład, postanowił taplać się we własnym nieszczęściu.
Przysiadł ciężko w pustym aktualnie hotelowym holu, nie bardzo wiedząc co ze sobą począć, kiedy jego uwagę przyciągnął głos z niewielkiego telewizora zawieszonego w rogu.
Kanał transmitował konferencję prasową z Detroit. Serce mu zabiło mocniej, kiedy po krótkiej zapowiedzi do mikrofonu zbliżyła się dziewczyna, tak znajoma i wytęskniona.
-North... - szepnął, przechylając się na krawędź fotela.
Była stanowcza i chłodna, ale profesjonalna. W każdym ruchu głowy i spojrzeniu widać było dumę i ledwie cień irytacji.
Markus krzywił się na każde bezczelne dziennikarskie pytanie i słuchał jej gaszących odpowiedzi z dziką satysfakcją. To była właściwa osoba na właściwym miejscu. Jak mógłby ją kimkolwiek zastąpić?
Dopiero kiedy zeszła z podestu i rzuciła w kamerę ostatnie, prowokacyjne spojrzenie uświadomił sobie, że po pierwsze, ma ona na sobie jego marynarkę, po drugie, że już od kilku dobrych minut uśmiecha się z dumą.
I poczuł, że nie wytrzyma w tym miejscu ani sekundy dłużej.
Poderwał się, ale już po chwili zamarł w bezruchu. Był rozdarty i skonfliktowany.
Zwykle w takich sytuacjach słuchał się swojego wewnętrznego głosu, który zazwyczaj brzmiał jak łagodny, mądry Carl, czasem, kiedy trzeba było powiedzieć ,,chrzanić to" jak jego ukochana.
Teraz jednak pomyślał sobie coś innego. ,,Co powiedziałby Simon?"
Zamknął oczy i wysilił wyobraźnię.
-Co ty tu w ogóle robisz? - przyjaciel z jego wizji patrzył na niego z przyganą, ale bez złości - Załatwiłeś już wszystko co ważne.
-Nie miałem przecież wyboru.
CZYTASZ
Niestabilny umysł
Fanfiction[UWAGA. OPOWIADANIE TO BEZPOŚREDNIA KONTYNUACJA MOJEGO INNEGO DZIEŁA POD TYTUŁEM ,, NIESTABILNY SYSTEM ''] ,, Nie wiedział już co myśleć, a tym bardziej co robić. Przerażała go perspektywa utraty wszystkiego co dla niego ważne, ale z drugiej strony...