Good Grief - Bastille
Chloe kiedy tylko jej zmiana dobiegła końca, wybiegła za tylne drzwi centrum jak wystrzelona z procy, by ukradkiem znaleźć się po drugiej stronie budynku.
Robiła tak codziennie od czterech dni, podczas których Connor siedział wciąż uwięziony w siedzibie CyberLife i martwiła się, martwiła coraz bardziej, ale odwiedzając go, starała się tego nie okazywać.
W teorii wcale nie powinna wchodzić do izolatki, ale tak długo suszyła głowę Magdalenie, aż ta podała jej kod dostępu do drzwi, dla świętego spokoju i na jej odpowiedzialność i od tej pory dziewczyna zawsze po pracy wpadała do niego w odwiedziny.
Nie było to rozsądne posunięcie i jako lekarz doskonale o tym wiedziała, ale jako dziewczynę mało ją to obchodziło. Pilnowała tylko, by nie nawiązywać z nim połączenia i nie złapać wirusa ponownie.
Rozejrzała się, by upewnić się, że nikogo niepowołanego nie ma na korytarzu, po czym weszła do środka.
-Cześć! - uśmiechnęła się, tak szczerze jak była w stanie - Zawsze czuję się jakbym przeprowadzała jakąś konspirację, przychodząc tutaj.
-I bardzo słusznie, bo nie powinno cię tu być. - skarcił ją, jak codziennie.
-Tak się staram, by do ciebie wpadać, a ty jeszcze marudzisz! - przewróciła oczami.
-Owszem, bo boję się, że mogę ci coś zrobić! To niebezpieczne, Chloe!
-Na razie nie masz żadnych dziwnych objawów, a ja jestem ostrożna. Nic mi nie będzie. Może poza tym, że zostanę zwolniona za nadużycie uprawnień i ukradkowe korzystanie z tylnych przejść. - puściła do niego oko, siadając obok niego na łóżku i opierając o jego klatkę piersiową.
-Powinienem cię dawno wygonić, ale tylko dzięki tobie jeszcze nie oszalałem do reszty. - pocałował ją w skroń.
-I właśnie dlatego mam zamiar wciąż uprzejmie ignorować reguły bezpieczeństwa, według których tylko porucznik może tu przebywać, jako że jest człowiekiem i nic mu nie grozi. Nie mam zamiaru pozwolić ci zwariować.
-Od kiedy taka z ciebie buntowniczka?
Uśmiechnęła się, odrobinę tylko smutno.
-Od kiedy cię kocham nad życie, panie detektywie.
***
-Czyli chcesz mi powiedzieć, że wszystkie tostery się naprawiły, poza naszym, który postanowił w imię honoru pozostać zjebanym do końca świata i jeden dzień dłużej?
-Nie, zupełnie nie to chcę kurwa powiedzieć. - Hank rzucił Gavinowi poirytowane spojrzenie. Musiał w końcu niechętnie powrócić do pracy, ale nie bardzo mógł się na czymkolwiek skupić, opowiadał więc mu co się dokładnie stało z Connorem, po tym jak cała reszta została wypuszczona - Co ty masz w ogóle w głowie?
-W tym momencie głównie moje własne łóżko. Prawie nie spałem w nocy. - podniósł wzrok na przechodzącą Tinę i posłał jej uśmiech - A oto nadchodzi powód tego stanu rzeczy.
-Jeb się. - burknął Anderson w odpowiedzi, rozzłoszczony nieczułym podejściem współpracownika - Nie chciałem tego wiedzieć. - zerknął na godzinę, po czym podniósł się zza biurka - Zwijam się do domu.
Skinął wszystkim na pożegnanie i ruszył do samochodu. Przycisnął na moment czoło do kierownicy, oddychając ciężko, walcząc ze swoim najgorszym lękiem - utratą. Kolejną utratą ludzi, na których mu zależało, których kochał, bo mimo, że w teorii Connorowi śmierć już nie groziła, dręczyła go niepewność i stres.
CZYTASZ
Niestabilny umysł
Fanfiction[UWAGA. OPOWIADANIE TO BEZPOŚREDNIA KONTYNUACJA MOJEGO INNEGO DZIEŁA POD TYTUŁEM ,, NIESTABILNY SYSTEM ''] ,, Nie wiedział już co myśleć, a tym bardziej co robić. Przerażała go perspektywa utraty wszystkiego co dla niego ważne, ale z drugiej strony...