ROZDZIAŁ 9 CZY TO PTAK CZY... DZIKIE ZWIERZĘ?

249 13 0
                                    

Od kilku ładnych godzin błąkałam się po lesie. W sumie nie wiedziałam nawet ile trwała moja tułaczka, ponieważ po jakimś czasie telefon odmówił mi posłuszeństwa i rozładował się pozostawiając mnie w ciemnościach.

- I po co ja świeciłam tą latarką tyle? Mia ty kretynko! - zbeształam się, idąc dalej.

Miałam już dość widoku drzew. Robiło się coraz później, a ja coraz bardziej nie wiedziałam, gdzie się znajdowałam. Po raz kolejny potknęłam się o wystającą gałąź i runęłam na ziemię.

- Cholera! - wykrzyczałam z twarzą od liści. - Matka mnie zabije!

Jednego czego byłam pewna to tego, że mama zdążyła już wrócić z pracy i zauważyła moją nieobecność. Dzwoniąc na mój numer jedynie z kim mogła sobie porozmawiać to z pocztą głosową, bo moja komórka nie odpowiadała. Poza tym byłam poza zasięgiem, więc chcąc nie, chcąc nie odebrałabym.

- Na pewno się martwi. - powiedziałam i poczułam jak do oczu napłynęły mi łzy. - Ciekawe czy dziewczynom udało się dotrzeć do auta?

Przypominając sobie przerażone twarze dziewczyn, wybuchnęłam płaczem. Isabel tak bardzo się bała. Jest taka wrażliwa. Ines również, mimo iż na co dzień jest silna to również widać było, że tym razem dała się ponieść i strach zawładnął jej ciałem. A Sara? Biedna, pewnie słowem się już do mnie nie odezwie, ani nie będzie chciała się ze mną zadawać.

- Och Mia! Coś ty najlepszego zrobiła? - oparłam się o drzewo i skuliłam, chowając twarz w nogach. - gorące łzy spływały po moich policzkach.

Na pewno mnie szukają i na pewno się martwią. Biedne pewnie przeżyły szok, kiedy dobiegły do auta i zobaczyły, że nie było mnie za nimi. Myśli pędziły po mojej głowie. To była dla mnie wystarczająca kara. Największą karą było właśnie zmaganie się z własnymi myślami w takim momencie.

Niespodziewanie do moich uszy dotarł dźwięk łamanych gałęzi. Zamarłam. Wstrzymałam oddech i nasłuchiwałam. Bałam się poruszyć nawet o milimetr. Usłyszałam ponownie odgłos łamanej gałęzi. I jeszcze raz. I Jeszcze raz. Ktoś się zbliżał. Wiedziałam to. Kroki stawały się coraz głośniejsze i było je słychać coraz bliżej. Ktoś szedł w moją stronę. Albo coś! Mózg podsyłał mi różne opcje. Przypomniałam sobie to dziwne zwierzę nad Złotkiem i pióro. Złapałam delikatnie za kieszeń. Wyczułam je przez materiał kurtki. A co jeśli to ten wielki ptak?, przeraziłam się jeszcze bardziej. Odgłosy były już tak wyraźne, iż miałam wrażenie, że ktoś/coś znajduje się za drzewem, przy którym siedziałam. Słyszałam nawet oddech. Był przyspieszony, a zarazem ciężki. A może to był mój oddech? Zatkałam buzię brudnymi rękoma, kiedy pisk przerażenia napierał na moje gardło. Nie chciałam, żeby z mych ust wydostał się jakikolwiek dźwięk. Miałam nadzieję, że to tajemnicze coś za drzewem odejdzie. W końcu kroki ustały. Była tylko cisza. Ponownie ta cisza. Wypuściłam wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze i głęboko zaczęłam oddychać. Nagle przed moimi oczami pojawił się strumień ostrego światła oślepiając mnie. Z mojego gardła wyrwał się okrzyk przerażenia. Krzyczałam tak głośno, że wiedziałam, iż następnego dnia stracę głos. Po chwili z mojego gardła nie wydobywał się już żaden dźwięk. Nie oślepiało mnie już nawet światło. Usłyszałam tylko:

- Mam cię!

Zanim ciemność spowiła moje oczy. Zemdlałam.

Ocknęłam się dopiero jakiś czas później. Ostrożnie uchyliłam powieki i spostrzegłam, że wokół mnie panował półmrok. Przetarłam zaspane oczy i spostrzegłam, że znajdowałam się w jakimś pokoju, a jedyna wiązka światła, jaka go oświetlała dochodziła z małej lampki stojącej na szafce nocnej. Podniosłam się ostrożnie i oparłam o pikowany zagłówek znajdujący się za moimi plecami. Byłam w łóżku, ogromnym łóżku, które ze spokojem mogłoby zmieścić trzy dorosłe osoby. Leżałam pod białą jak śnieg, przyjemną pościelą.

- Czy to jedwab? - dotknęłam gładkiego materiału.

W ten sposób spostrzegłam na białej pościeli jak bardzo brudne były moje palce. Odbijały się na śnieżnym materiale rażąc w oczy. Połączenie czerni i bieli. Tylko że w tym wypadku czerń nie wyglądała w tym połączeniu korzystnie, bardziej była nie na miejscu. Jak odzież barokowa w XXI wieku. Gdyby ktoś tak wyszedł na ulicę na pewno od razu zostałby dostrzeżony i obgadany, a w najgorszym wypadku również wyśmiany. Ukryłam odruchowo dłonie pod kołdrą.

- Gdzie ja jestem? - zmarszczyłam czoło i zaczęłam rozglądać się po sporych rozmiarów pokoju.

ANIOŁY. POCZĄTKI NIEBAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz