Rozdział 8 ~ Bezsilność ~

107 5 0
                                    

Przez całą drogę na kolację zastanawiałam się, co się stało w lesie, jak mogłam stracić kontrolę nad sobą. Miał rację, rodzice nie byli by ze mnie dumni, zawiodłam ich i resztę rodziny, gdybym nie była tak nieodpowiedzialna. Tata i mama nie żyją przeze mnie, gdybym nie myślała tylko o sobie, to tata, mama i wujek Elijah byli by tu. Chciało mi się płakać, ale nie przez to co zrobiłam, tylko z bezsilności, nic nie zrobiłam kiedy mama umierała. Nie udało mi się zapanować nad pustką, przez co tata ją wchłonął i się zabił, żebym żyła. Nagle na kogoś wpadłam, spojrzałam w górę i odetchnęłam, był to Kaleb.

- Hej, stało się coś? - zapytał, kiedy zobaczył moje Łzy.
- Straciłam kontrolę - wyszeptałam.
- Oh Hope - powiedział i mnie przytulił.
- Ja zagroziłam śmiercią, jednen z huncwotów, na dodatek w ich obecność, a co jak pójdą z tym do dyrektora? - zapytałam przez łzy, oddając uścisk.
- Nie pójdą, osobiście o to zadbam - powiedział.
- Co jeżeli, znów stracę kontrolę? Jeżeli kogoś, zabiję? - zapytałam.
- Spokojnie, w razie co masz mnie, Alana, Jo i twoją ciocię - pocieszył mnie.

Staliśmy tak jeszcze parę minut, i udaliśmy się na kolację, kiedy weszliśmy do sali postanowiłam usiąść do stołu hufflepuffu. Przez całą ucztę, nie odzywałam się do nikogo, rozmyślałam o tym co mówił Peter, po mimo, że nie powinnam się tym zadręczać. Jednak czułam, że miał trochę racji, miałam być nadzieja Mikaelsonów, a nie ich upatkiem.
Niestety moje rozmyślenia zostały przerwane, uwaga nie zgadnięcie przez kogo.

- Hope, my przepraszamy za Petera, nie wiemy co w niego wstąpiło, ale nie miał prawa tak mówić - powiedział Remus.
- Miał rację, jestem potworem - powiedziałam szeptem.
- Nie miał racji, jesteś naprawdę super dziewczyną wilczku, a on jest idiotą - pocieszał mnie Syriusz.
- Nie, ja naprawdę jestem mordercą, przeze mnie oni umarli - powiedziałam kompletnie załamana.

Spojrzeli na mnie zaskoczeni, i lekko przestraszeni, tym co powiedziałam.
Chcieli coś powiedzieć, jednak podszedł jakiś uczeń z slytherinu, przez co rozmowa ucichła.

- Hope Mikaelson? - zapytał, na odpowiedź kiwnęłam głową - Profesor Mikaelson, prosi do gabinetu- powiedział i poszedł.

Szybko wstałam i zabrała swoje rzeczy, a następnie ruszyłam do gabinetu cioci, nie dając im dojść do słowa. Szybkim ruchem przemierzałam korytarze, co jakiś czas mijając młodszych i starszych uczniów. Żaden z nich nie był świadomy, że mijają potwora i morderczynię, która przyczyniła się do śmierci rodziców. Kiedy doszłam na schody, musiałam uważać, żeby nie wejść na złe, gdyż już raz mi się tak zdarzyło, i niechcący trafiłam pod dormitorium gryfonów. Gdy już stałam przed drzwiami do gabinetu Freyi, usłyszałam czyjeś kroki, jednak kiedy się odwróciłam zobaczyłam promień zaklęcia, który leciał w moją stronę. Za nim zdążyłam coś zrobić, promień trafił w moją klatkę piersiową, świat nagle zaczął wirować, ostatnie co usłyszałam to śmiech i kroki, a potem ciemność...

************************************

Poprawiony

Sorki że taki krótki, jednak nie miała zbytnio pomysłu jak ten przerobić.

| 467 słów |

It's my life ( To & HP )Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz