01

179 28 39
                                    


— Ale ty jesteś pewien? — Wypalił Merkucjo, gdy widział determinację swojego przyjaciela.

Romeo od tygodni planował z nim małą niespodziankę dla syna Capulettich. Gdy tylko usłyszeli o balu maskowym, szanse na powodzenie ich „misji" wzrosły. W końcu, urodziny Romea i Juliana to dwa największe przyjęcia wyprawiane w Weronie. Z roku na rok obie rodziny podnoszą stawkę, prześcigając się, kto wyda więcej na dekorację czy rożnego rodzaju rozrywki dla gości. I chociaż jedyni synowie obu rodzin nie popierając przepychu na przyjęciach, zmuszeni są do wytrzymania tego jednego dnia w roku, bez jakichkolwiek uwag. Bo przecież czego się nie robi dla świetego spokoju, bez gadania rodziców?

— Tak, jestem pewien. Wyjdę nawet oknem, żeby ojciec się nie domyślił — Odpowiedział pełen spokoju Romeo, stojąc przed swoim przyjacielem w czarnym garniturze. — Co tak stoisz? Rusz dupę i wybieraj te maski.

— Okej, ale jeśli wpadniemy, możemy wybierać sobie miejsce na cmentarzu. —Odpowiedział brunet* podchodząc powoli do szafy przyjaciela.

Z pudła, z napisem „pewnie to, co nigdy mi się nie przyda" wyciągał dwie maski. Jedną całą czarną, z jakimś dziwnym białym piórem i cekinami z lewej strony, która idealnie pasowała do stroju Romea, a druga biała z czerwonymi dodatkami, która wybrana była pod ubranie Merkucja. Cały Romeo pomyślał ciemnooki, jeszcze raz patrząc na niestaranny, czarny napis na pudełku.

Wstając, rzucił w przyjaciela jego maską, a drugą przymierzył, odwracając się do Romea z grobowym wyrazem twarzy. Blondyn lustrując wzrokiem bruneta wybuchnął śmiechem, głównie z powagi, jaką próbował zachować Merkucjo. Sam też podchodząc do lustra, założył swoją maskę.

— Przyznam, że oboje nie wyglądamy jakoś rewelacyjnie. A teraz, do cholery, gdzie Benvolio?! — Powiedział, lekko uniesionym głosem Romeo patrząc na godzinę. 20:36, czyli dokładnie 24 minuty do rozpoczęcia planu „wbić się na imprezę Capulettiego" — Spóźnia się.

— Zadzwonić? — Zapytał Merkucjo podchodząc do Romea. Ten tylko skinął głową. Jednak, zanim Merkucjo zdążyłby chociaż wyciągnąć telefon, do pokoju blondyna wpadł zdyszany Benvolio.

— Jestem, nie bijcie! — Odezwał się kuzyn Romea. Chłopak uniósł ręce w geście obronnym, szybko zamykając drzwi. Szatyn ubrany w czarno-biały garnitur, patrzył to na kuzyna, to zaś na Merkucja. Kiedy jego oddech w końcu wyrównał się, po piętnastu minutowym biegu do domu Montecchich, stanął prosto przed przyjaciółmi. — Nawet nie wyobrażacie sobie miny Rachel, gdy zobaczyła mnie w garniaku, zdyszanego z różową torbą w ręku i tym czymś na łbie — Wskazał swój dopasowany do garnituru, czyli w biało-czarne pasy kapelusz.

— Dobra, rusz się. Dom Capulettich za blisko nie jest, a mamy jakieś 20 minut — Zabrał głos Romeo, kierując się do wyjścia, a przyjaciele za nim.

Idąc korytarzem, rozglądali się i patrzyli w każdy możliwy róg, by mieć wolną drogę do drzwi wejściowych. Jednak ich droga została zagrodzona przez Rachel- osobę, która opiekowała się synem Montecchich pod ich nieobecność, albo ma ich prośbę.

— Gdzie idziecie? — Zapytała kobieta, mierząc wzrokiem po kolei żadnego chłopaka z całej trójki.

Merkucjo spojrzał na Romea, on na Benvolia a Benvolio uśmiechał się promiennie do Rachel. To właśnie był dar kuzyna Romea, uśmiech, który sprawiał, że wszystkie winy i podejrzenia potrafią odejść w niepamięć w zaledwie 10 sekund. Szatyn wpatrywał się w kobietę, do której przywykł mówić Rachel (oczywiście na jej prośbę) przez te lata, kiedy to opiekowała się ona jej kuzynem.

— M-my... — Zaczął niepewnie Romeo, wiedząc, że wkopał się w tym momencie. Nie miał sensownego wytłumaczenia na to, że chce wymknąć się z domu, w garniturze, w dzień urodzin syna, znienawidzonego przez jego rodzine, rodu Capulettich.

— Spokojnie Romeo, rozumiem wam. Idźcie, nie powiem twojemu ojcu — Tak, to na pewno przez Benvolia, pomyślał, gdy jego opiekunka oddaliła się do salonu.

Przyjaciele udali się do wyjścia, szybciej niż do wyjścia szkoły, w dniu zakończenia roku. Bez żadnych pytań ruszyli ulicami Werony w stronę domu Capulettich, w duchu modląc się, żeby ich plan się udał. Ciszę między przyjaciółmi przerwał w połowie drogi Merkucjo.

— Benvolio, co powiedziałeś Rachel? — Zapytał, patrząc na szatyna. Ten w odpowiedzi wzruszył ramionami, kierując wzrok na niebo, które teraz w kolorach pomarańczu, żółci i różu, wydawało się o wiele piękniejsze niż kiedykolwiek indziej.

— Eh, jeśli nam się nie uda, mnie i Romea zabije jego ojciec, a ciebie Merkucjo, książkę Escalus — Zaczął Benvolio.

— Teoretycznie będę tam legalnie. Nie mam nic wspólnego z waszą rodziną, oprócz przyjaźni z wami. Z krwi nie jestem Montecchimi, a skoro będzie tam wujek Escalus... — Merkucjo uśmiechnął się do siebie, spoglądając na przyjaciół.

— Teoretycznie to ty możesz w twarz dostać, Kucjo — Syknął Romeo, zirytowany tym, że po raz dziesiąty słyszał od przyjaciela, że jako jedyny będzie tam „legalnie". Merkucjo i Benvolio umilkli na słowa Romea, nie chcąc go denerwować.

Reszta drogi minęła im w ciszy. Nie była to niezręczna cisza, bo przyjaciele potrafili siedzieć godzinami, nie odzywając się do siebie. Wystarczało im swoje towarzystwo, by czuli się dobrze.

Pod dom Capulettich dotarli równo z 21:00. Tłum gości kierował się na przyjęcie, w przeróżnych strojach i maskach. Można tam było dostrzec naprawdę oryginalne pomysły, a także klasyczne garnitury i suknie. Uwagę Romea przykuł chłopak w zielonym garniturze, całym w kwiaty. W niektórych miejscach były doczepiane sztuczne kwiaty i liście, co nadawało temu stroju kreatywności i oryginalności, a całe ubranie dopełniała maska (równie kwiecista) oraz kapelusz. Romeo spojrzał na swoich towarzyszy. W ich oczach można było zobaczyć niepewność. Montecchi położył dłonie na ich ramionach i z uśmiechem odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu.

— No to, moi drodzy zaczynamy zabawę. Nie będziemy tam długo, wystarczy tyle, żeby pokazać się Julkowi, bo o to w tej całej niespodziance chodzi —Wyszczezrul się, ruszając w stronę wejścia, a Merkucjo z Benvoliem za nim.


907 słów. Jak na mnie to dużo.
Uwaga, nie wiem jaki kolor włosów miał Merkucjo a tym bardziej Benvolio. Romeo i Julek standardowo blondyni.

Jak się podoba rozdział?

Do następnego
paula

[Romeo i Julian]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz