Tak jak Romeo zwykł spać do południa, teraz o 6:20 był już na nogach (nawet w dni szkolne, Montecchi wstawał dość późno). Odkąd przeczytał słowa "Kocham Cię" w liście od Juliana, nie umiał spać. Zauważył to nawet Benvolio, który i tak nie mógł wyciągnąć żadnych informacji od kuzyna. Romeo nie wiedział co zrobić. Z jednej strony chciał odpisać Julianowi, z drugiej zaś z tyłu głowy widział poobijanego Merkucja w sali szpitalnej. Ta sytuacja zraziła go jeszcze bardziej do rodziny Capuletti, w tym także do Julka.— Co ty odpieprzasz o 6:30 w kuchni? — Zdziwiony Benvolio wszedł do części kuchennej, mając przez ramie przewieszony ręcznik. — Zwykle pasożytujesz na tym co ja robie, a teraz ci się odmieniło?.
— Robie naleśniki? — Odpowiedział przewracając kolejnego placka na patelni, sprawdzając czy go oczywiście nie przypalił. — A teraz wyjdź, żebym tego czasem nie spalił.
— Kto cię nauczył robić naleśniki? — Zapytał zaskoczony tym, że jego kuzyn potrafi nie zabić się w kuchni.
— Internet. — Odpowiedział krótko. — A teraz wypad!
— Boże już idę, nie spal patelni. — Odpowiedział podnosząc ręce do góry w geście poddania się. Oddalił się z kuchni, a Romeo wrócił do naleśników.
Montecchiego nie opuściły jednak myśli o liście. Myślał, że jeśli się czymś zajmie, łatwiej będzie mu zapomnieć. Jednak marka oleju "Julianno" tego mu nie ułatwiała. Pieprzony Włoski olej. Przeklinał w myślach Benvolia, który takowy olej wybrał. Ale po jeszcze 10 minutach męczarni zawołał Benvolia na śniadanie.
— Nie jest zatrute. — Stwierdził blondyn kładąc przed kuzynek talerz z naleśnikami. Benvolio uniósł brwi, w geście zaskoczenia po czym teatralnie złapał się za serce.
— Nie podejrzewałbym cię o to. Przynajmniej narazie. — Odrzekł mu Ben. — Zaczynamy dziś szkołę. Na 9:30. — Zaczął szatyn, mając twarz pełną naleśników.
— Wiem. Zaczynamy chyba literaturą — Opowiedział kuzynowi, siadając do stołu. Nałożył na naleśniki dżem, po czym wziął się za jedzenie. Na chwile jego myśli zatrzymały się na temacie nowej szkoły. A raczej uczniów. Nigdy nie wyobrażał sobie uczenia się w Mantui. Tutaj nikt go nie znał! W Weronie nazwisko Montecchi było znane od pokoleń, a tutaj pewnie mało osób je kojarzyło. W Weronie ludzie znali go od małego, a teraz? Dobrze przynajmniej, że miał ze sobą Benvolia. Razem to ogarną.
Po skończonym śniadaniu Romeo poszedł wziąć szybki prysznic. Umysł żeby, wysuszył włosy i ubrał czarne jeansy i białą bluzę w jakieś róże. Kiedy blondyn wyszedł z łazienki, czekał na niego ubrany już Benvolio. Debil umył się o 6 rano przed śniadaniem. Ben ubrany był w czarne spodnie, białą koszule na którą założył czarną bluzę bez kaptura i czarne vansy. Jak na pogrzeb.
— W drogę czas — Oznajmił szatyn obracając w stronę kuzyna zegarek na ręku. Romeo założył buty i ruszył do wyjścia za kuzynem.
Przeszli przez korytarz to wyjścia z internatu. Niebo w Mantui było nieskazitelnie niebieskie. Brak chmur, tylko słońce a czasem powiewał lekki wiatr. Montecchi teraz żałowali, że założyli na siebie bluzy. Bo o ile Romeo wyglądałby dobrze w samych spodniach i czarnej koszulce, to Benvolio zaś wyglądałby jak na spotkanie o prace, a nie do szkoły. Cóż, najwyżej pocierpi.
Budynek szkoły znajdował się naprzeciw internatu, co było na ich korzyść. Nie musieli się męczyć idąc przez pięć ulic w pełnym słońcu. Przeszli ulice, rozglądając się na samochody, po czym stanęli naprzeciw wejścia z napisem "II Liceum Prywatne Mantui im. Williama Shakespeara". Weszli przez szklane drzwi do budynku, tym samym znajdując się w głównym holu szkoły. Cóż można by powiedzieć, szare szafki poustawiane pod ścianami, gromada uczniów w wieku od 15 do 18 lat, a na podłodze okrągłego holu logo szkoły przedstawiające książkę i pióro. Nic nadzwyczajnego. Przeszli przez parter szkoły, szukając za salą nr. 58. Uczniowie dziwnie oglądali się na tą dwójkę, co chwila szepcząc coś do siebie. Kuzyni nie zwracali jednak na to większej uwagi, tylko szli do wyznaczonego celu. W sali, w której miała odbyć się literatura, większość uczniów siedziała pogrupowana w ławkach, rozmawiając na różne tematy. Dość młodo wyglądająca nauczycielka siedziała przy biurku i zapisywała coś w dzienniku. Chłopcy wypatrzyli wolną ławkę, do której się skierowali. Usiedli na miejscach, przyglądając się klasie. Ludzie tu byli... inni. Nie z wyglądu, bo tak to wszędzie są inni, ale z zachowania. Siedzieli w swoich grupach. Widać było jakie stanowiska zajmowali. Pod oknem w grupie około ośmiu osób, można było zauważyć dwie blond dziewczyny, śmiejące się w tak sztuczny, jak sztuczne są ich uczucia. Reszta osób w tej grupie, to czarnowłosa dziewczyna z naprawdę przyjaznym wyrazem twarzy, niska dziewczyna z różowymi włosami i okularami. Koło nich stało jeszcze 4 chłopaków, podobnej postury co kuzyni Montecchi. Dwójka brunetów, blondyn i chłopak o czerwonych włosach. Jak widać, różnorodność kolorów włosów. Widać było po nich, że to ta grupa co się uważa za bogów greckich. No, może oprócz tej czarnowłosej. Wraz z dzwonkiem do klasy weszła ostatnia osoba, a nauczycielka wstała by przywitać klasę.
— Witam was w nowym roku szkolnym. Jesteście w drugiej klasie, więc proszę, przykładacie się do nauki. — Oznajmiła ciepło nauczycielka. Nie mogła mieć więcej niż 35 lat, ani nie mniej niż 27. Była uśmiechnięta, energiczna i widać było, że chce zachęcić klasę do swojego przedmiotu, który Romeo i tak uwielbiał z czasów Werony. — Teraz chciałabym dodać jeszcze jedną ważną rzecz. Wszyscy się znacie, ale do klasy doszły dwie osoby. Romeo i Benvolio Montecchi. Może przedstawicie się klasie? — Zaproponowała nauczycielka.
S Z L A G, to jedyne co przyszło na myśl Romeo. Spojrzał porozumiewawczo na kuzyna, który wstał z miejsca i ruszyli powoli w stronę pani. Stanęli koło niej, odwracając się przodem do klasy. Oboje nie myśleli, że będą musieli opowiadać o sobie przed tymi ludźmi. Błądzili wzrokiem między uczniami, aż głos zabrał Ben.
— Więc jestem Benvolio Montecchi, to mój kuzyn Romeo. Przyjechaliśmy tu z Werony, przez sprawy rodziny. W każdym razie, miło mi was poznać — Oznajmił, po czym ciepło uśmiechnął się do klasy. Romeo przeżegnał się w duchu, po czym wziął głęboki wdech i zwrócił się do klasy.
— Jestem Romeo Montecchi, i również mi miło, że będę z wami w klasie. — Sarkazm, w ogóle się nie cieszył. Nauczycielka jedynie podziękowała tej dwójce, po czym wróciła do swoich notatek. Romeo i Benvolio wrócili na swoje miejsca.
— Debilu, po co mówiłeś ze przeprowadziliśmy się przez sprawy naszej rodziny? — Powiedział dość ostro, ale szeptem Romeo do kuzyna.
— Ah, daj spokój. I tak pewnie ich to nie obchodzi. To szkoła dla bogatych dzieciaków, które nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa. Że też tu nam szkołę wybrali. — Odparł, bardziej do siebie niż do Romea, szatyn.
Lekcje mijały szybko. Zdecydowanie za szybko. Romeo czuł się w tej szkole no, inaczej. Ludzie w dalszym ciągu patrzyli na niego i Benvolia, jakby właśnie weszli tu koniem i wróżką. Romeo zaczęło to powoli przeszkadzać, jednak Benvolia to nie obchodziło.
Blondyn szedł sam do łazienki kiedy zatrzymała go jedna dziewczyna. To ta sama blondynka, która chodziła z nim do klasy. Romeo uniósł lekko prawą brew, ponieważ nie rozumiał co dziewczyna może od niego chcieć. A skoro centralnie zagrodziła mu drogę, musiało o coś chodzić.
— Hej, Romeo. — Zaczęła słodko dziewczyna. Jej głos był tak piszczący a ona sama tak wymalowana, że blondyn musiał powstrzymać odruch wymiotny.
— Hej? Czegoś chcesz? — Zapytał, lustrując ją wzrokiem.
— Tak. Jesteś nowy w szkole, może byś się chciał wkręcić do tych lepszych, co? Poza tym, brzydki nie jesteś, wiec się do nas łapiesz — Odpowiedziała uśmiechając się miło, co w jej przypadku nie wyszło za dobrze. Po krótkiej chwili wystawiła w jego stronę swoją dłoń. — Lauren Less.
— Romeo Montecchi — Ścisnął jej rękę, po czym ją opuścił. — Podziękuje propozycji. Ja już sam zdecyduje kto już jest "lepszy". — Blondyn wyminął Lauren, kierując się do toalety.
Miał być poniedziałek jest wtorek ale to nieważne. Zawsze się z tym spóźniam.
Dajcie znać jak się podoba!
Miłego
CZYTASZ
[Romeo i Julian]
Fanfiction[Miłość sztuką jest niełatwą, zwłaszcza przy wrogości swoich rodzin] szkoda ze nie ma kategorii gay