07

64 12 18
                                    


3 tygodnie bez Merkucja były zdecydowanie najgorszymi w życiu Romea. Obudził się już po jednym dniu w szpitalu, co cieszyło chyba wszystkich, bo można było go odwiedzać. Kucjo był cały i zdrowy (no czy cały moglibyśmy się kłócić zważając na ilość obrażeń, ale ważne, że żył). Leartes jak to Leartes, przez swój pobyt w szpitalu walił suchymi (czasem jednak naprawdę śmiesznymi) żartami do wszystkich. Lekarze czasem mieli go dość, kiedy rozgadał się podczas badań o tym, jakie są zalety spóźnienia się do szkoły.
"Można po prostu na te lekcje nie iść, jeśli jest chemia to już w ogóle nic, tylko się cieszyć" skarżył się później lekarz pani Leartes.

Sam Romeo odwiedzał Kucja mniej więcej 6 dni w każdym tygodniu (tylko dlatego, że w niedziele jeździł z rodzicami do Mamtui). Wypytywał go zawsze czy czegoś mu nie trzeba, czy coś przynieść i ogólnie traktował go jak dziecko, które po raz pierwszy odwiedziło szpital. Nie mniej martwił się o niego Benvolio, który nie tylko powiadomił wszystkich, których musiał o stanie Merkucja, ale pierwszy po rodzicach Leartesa stawił się w szpitalu. Zakończenie roku się nie odbyło, ale uczniowie i tak nie chodzili do szkoły, dlatego Romeo miał czas zjechać pół miasta, by załatwić sok z aloesu dla Merkucja. Cały zapas oczywiście.

Lekarze, który zajmowali się Learesem, byli dobrych myśli. Merkucjo, który z początku był w stanie ciężkim, z paroma rozcięciami miał z tego wyjść do dwóch miesięcy. Siniaki goiły się szybko, gorzej jednak z rozcięciami, ale o to brunet najmniej się martwił. Najbardziej martwił się o Romea, którego czasami nawet Ben nie mógł powstrzymać od zrobienia czegoś głupiego.

I tak tez, w dniu kiedy Leartes miał wyjść, nerwy Romea przekroczyły wszelkie granice. Oczywistym jest, że to z winy Tybalta. Przeklęty Capuletti zaczepił blondyna przed szpitalem.

— Słyszałem, że Merkucjo dzisiaj wychodzi. Po ilości obrażeń jakie mu zadałem, myślałem, że już zdechnie. — Najbardziej irytujący śmiech dobiegł do uszu Montecchiego zza jego pleców, a należał do Tybalta Capulettiego. Przez trzy tygodnie omijał Capulettich szerokim łukiem, tylko po to, by czasem nie zabić Tybalta i nie wrzucić jego ciała do rzeki w Mantui. Trzy tygodnie spokoju zmarnowane, by w jednej sekundzie policzki Romea przybrały kolor bordowego ze złości, a pieści zacisnęły się, wbijając (dość krótkie!) paznokcie Romeo w wewnętrzną stronę dłoni.

— Co żeś powiedział? — Odezwał się ostro Montecchi, odwracając się do Tybalta.

— Powiedziałem, że byłem pewien, że Merkucjo się z tego nie wyliże. — Jak się okazało, Tybalt nie był sam. Koło niego stał sam Julian Capuletti, w czarnym golfie i brązowym płaszczu pomimo 26°C. Romeo nie odezwał się słowem do niego, od kiedy jego kochany kuzyn wpakował Merkucja do szpitala. Ignorował telefony i wiadomości, a na twarzy Juliana było widać teraz smutek. Montecchi podszedł do Tybalta tak, że prawie stykali się piersiami. Przewyższał go o jakieś 6 centymetrów, co dodawało mu trochę odwagi.

— Najpierw uderzyłeś mnie w szkole, później pobiłeś Merkucja, chyba czas się odpłacić — Oczy Romea płonęły wściekłością, dlatego bez zawahania wycelował pięścią w twarz bruneta. — Dziwie się, że cię policja nie zgarnęła.

Po twarzy Tybalta spłynęła ciemno czerwona krew, a on sam zatoczył się do tyłu.

— Pojebany jesteś! — Powiedział Tybalt prostując się.

— Oh, doprawdy? Ty niby lepszy? — Prychnął Montecchi. Nawet nie oglądaj się, czy ktoś ich nie obserwuje zadał drugi cios brunetowi. — Myślałem, że masz trochę z honoru, ale żeby pobić kogoś, pięciu typa na jednego? On wracał z pieprzonego sklepu o 8 rano, idealny moment na pobicie.

— Masz jakieś problemy psychiczne?! Gadasz jak opętany! — Tybalt spojrzał w kierunku Juliana, który stał jak wryty. Od tej strony nie znał jeszcze Montecchiego.

[Romeo i Julian]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz