019

50 8 13
                                    


Blondyna obudził dosyć wcześnie zapach pierników. Intuicja go nie myliła, ponieważ po wejściu do kuchni zapach stał się jeszcze mocniejszy. Zauważył wtedy swoją mamę, wyciągającą blachę pełną ciastek z piekarnika. Była godzina 9:45, a to jak dla Romea 7:00, jednak postanowił nie wracać do wygodnego łóżka, aby nie przespać spotkania z Juliem i przyjaciółmi. Przywitał mamę, a ta spojrzała na niego unosząc brwi.

— Ty tak wcześnie na nogach w dni wolne? — Zapytała, odkładając blachę na blat.

— Obudził mnie zapach pierników. Zaraz po spaniu, najbardziej lubię jedzenie — Zaśmiał się, otwierając lodówkę.

Wyciągnął pierwszą, lepszą jadalną dla niego rzecz i usiadł do stołu. Jadł, przyglądając się mamie. Rachel miała wolne, a mama zwykle przed świętami musiała robić wszystko aby było idealnie. I tak sama nie przystrajała miejsca, gdzie będą jeść kolacje wigilijną, dlatego chciała chociaż zrobić dobre pierniki. Miał jeszcze pare godzin do spotkania z Julkiem, a na samą myśl o tym zaczął się stresować. Może prezent mu się nie spodoba? Romeo, ogarnij się. Będzie dobrze. Mniej się stresowałeś jak go pocałowałeś. Twoja matka jest obok...

Coś cię trapi Romeo? — Zapytała nagle kobieta, tym samym wyrywając blondyna z zamyślenia.

— Nie nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Dawno nie widziałem dziadków, trochę stresuje się. Nie wiem czy im mówić że jestem... No gejem — Odparł, przekonującym tonem. Karolina odłożyła miskę, zdjęła rękawiczki i podeszła do syna. Przytuliła go do siebie, a jedną ręką zaczęła głaskać po włosach.

— Chcesz powiedzieć im w święta? — Zapytała, nie puszczając go z objęć.

— Po świętach. W dzień, kiedy będą wyjeżdżać — Odparł.

— Oh, okej. Jestem pewna, że to zaakceptują. Kochają cię, Romeo — Karolina uśmiechnęła się, patrząc synowi w oczy.

Wstała i wróciła do swojej roboty, a Romeo odłożył naczynia do zmywarki. Popatrzył ostatni raz w stronę matki i wyszedł z kuchni. Schodami skierował się do swojego pokoju. Dopiero teraz zauważył, że był tu niezły syf. Mimo tego, że sprzątanie nie było w jego naturze, postanowił ogarnąć pokój przed świętami. Wszystkie ubrania z podłogi poukładał w szafie, przy okazji wyciągając te na dziś. Postawił na zwykle, czarne garniturowe spodnie, białą koszulkę i czarny sweter, a na to i tak nałoży płaszcz. Pościerał kurze, poprawił ramki na zdjęcia. W większości były zdjęcia jego, Benvolia i Merkucja. Jedno szczególnie zapadło mu w pamięć.

Były to piętnaste urodziny Romea. Jak zwykle, Karolina odwaliła przyjęcie na pół miasta, a on sam jedynie przebywał w gronie rówieśników. Miał na sobie czarną koszule i czarne spodnie garniturowe, nic nadzwyczajnego. Merkucjo, jak to on przyszedł w różowej koszuli, na dodatek w róże, czarnych spodniach i neonowo różowej opasce na włosy, w której wyglądał komicznie. A Benvolio? Elegancja francja jak zwykle. Kiedy wszyscy zaczęli śpiewać blondynowi sto lat, a świeczki na torcie zostały podpalone, Romeo na chwile odpłynął. Świeczka była dość wysoka, a ogień miotał na wszystkie strony. Włosy Romeo zajęły się ogniem, blondyn zaczął panikować, Benvolio zamiast starać się ugasić jego włosy, dał mu przez przypadek w twarz, a Merkucjo stał i się śmiał. Wtedy też ktoś nie zdając sobie sprawy z tego co się dzieje zrobił zdjęcie. Montecchi uśmiechnął się na to wspomnienie, chociaż szybko jego mina zrzedła na pamięć o przypalonych włosach.

Wziął do ręki telefon, który prawie mu wypadł. Na wyświetlaczu widniała godzina 12:47, co znaczyło że ma niecałe półtorej godziny do spotkania. Zabrał przygotowane rzeczy z łóżka i wszedł do łazienki. Umył się, wysuszył włosy i ubrał najszybciej jak mógł. Kiedy wyszedł była już 13:08. Z szafy wyciągnął prezent dla Julka, bo ten dla Merkucja miał Benvolio. Krzyknął do mamy, że wychodzi. Ubrał na siebie czarny, ciepły płaszcz i buty zimowe, po czym jak strzała wyleciał z domu. Szedł zaśnieżonymi ulicami Werony, co chwile witając się z jakimś przechodniem, albo wymieniając "dzień dobry". Śnieg opadał mu na ramiona i włosy, które po wysuszeniu były w lekkim nieładzie. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o zobaczeniu chłopaka. Wsłuchiwał się w muzykę, która grała w słuchawkach idąc przed siebie. Szedł powoli, przyglądając się ulicom, domom i ludziom, chociaż niewiele się tutaj zmieniło. Minął park, gdzie zauważył Benvolia, Merkucja i Lilie. Miał jeszcze pół godziny, a do kawiarni niedaleko dlatego postanowił się po prostu przywitać. Szedł głową alejką parku, obserwując z daleka trójkę przyjaciół.

— Witam państwa w ten śnieżny dzień — Zaczął, tym samym strasząc Lilie.

— Boże! Romeo... — Zawołała Levy, przytulając blondyna.

— Blondyna! — Krzyknął Merkucjo, przytulając przyjaciela do siebie — A ty do Julka nie idziesz?

— Idę, ale mam jeszcze trochę czasu to się przywitam — Odparł, witając się jeszcze z Benvoliem.

— My się jutro widzimy na wigilii — Zaśmiał się szatyn.

— Dałeś temu pajacowi prezent? — Zapytał, głową wskazując na Laertesa.

— Oczywiście. Merkucjo, opisz swoje wrażenia — Zwrócił się do bruneta Ben.

— Macie dobry gust, ale żeby nie było dla was też coś planuje i dostaniecie to w waszą wigilie rodzinną — Odparł unosząc sugestywnie brwi. To się nie może skończyć dobrze, ale przecież to Merkucjo. Czego można się spodziewać.

— Dobrze, ja się będę zbierać. Do zobaczenia — Pożegnał się Romeo.

— Będziemy w tym samym miejscu — Zawołała za nim Lilia, na co blondyn wystawił dwa kciuki w górę.

Ponownie w jego uszach rozbrzmiała muzyka. Uśmiechnął się, słuchając przyjemnego głosu Conora Graya w utworze "The Story". Prawie poślizgnął się na śliskim śniegu, ale złapał równowagę w porę. Widział już znak kawiarni, kiedy dochodziła 14:00. Myślał, że Julian może się spóźnić, ale nie zmieniło to jego dobrego nastawienia. Był po drugiej stronie ulicy, kiedy zauważył głowę swojego chłopaka. Podekscytowany przeszedł przez ulice, ale niedługo po tym dopadł go stres. Te same obawy co dziś rano, ale kilka razy mocniejsze. Wtedy to wydarzenie wydawało się tak odległe, jednak teraz Julian był pare metrów od niego. Wziął jeszcze kilka razy wdech i wydech. Kilka chwil zajęło mu uspokojenie się, ale w końcu wszedł przez drzwi kawiarni. Strzepał ze swoich włosów śnieg i rozejrzał się po uroczym pomieszczeniu. Kiedy w końcu dostrzegł Capulettiego, jego serce stanęło. Poczuł tak niewyobrażalny ból w klatce piersiowej, a prezent który trzymał spadł na podłogę (Dobrze przynajmniej, że nie wywołało to hałasu bo kubek był w folii). Łzy napłynęły do jego oczu, a usta lekko otworzyły. To się nie dzieje... Powtarzał sobie.








*ikonka polsatu*
zapraszam na reklamy
love u, P

[Romeo i Julian]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz