Ulewa.

706 35 2
                                    

Szary, ponury dzień. Strugi ulewy za oknem, a ja jak zwykle zawalona robotą.Stos dokumentów na moim biurku od rana nie zmniejszył się nawet o połowę. Kolejny raz uświadamiam sobie że praca w korpo wcale nie jest spełnieniem moich marzeń. Totalny brak czasu na wszystko, wiecznie za późno ze wszystkim - chyba mam dość. Patrzę na ruchliwą ulicę z okna mojego biura i stwierdzam absolutny fakt, że dziś wrócę chyba łodzią do domu. Przez chwilę obserwuję swoje odbicie w szybie. No jak nic zapracowana okularnica z kasztanowym nieładem na głowie. Nawet zielone oczy straciły swój dawny blask i zapał do zdobywania świata.Za miesiąc kończę trzydzieści lat i pewnie mogę zapomnieć o jakiejkolwiek rodzinie. Chyba, że sprawię sobie chomika i razem z Alfą stworzymy chociaż jej namiastkę.Z zamysleń wyrywa mnie pukanie do drzwi.

-Proszę. - mówię zrezygnowana

-Hej Ana, a ty zamierzasz nocować czy jak? - pyta Rose moja współpracownica i zarazem przyjaciółka.

-Nie kochana już się zbieram, Aczkolwiek w taką pogodę nie mam ochoty się stąd wynurzać i powiem Ci, że myślałam nad noclegiem w biurze jednak myśl o tym, że muszę Alfę wyprowadzić na spacer i dać jej jeść nie pozwala mi na to. -uśmiechnęłam się szczerze do Rose.

-Wiesz Ana czasami ci zazdroszczę. Ja gdy tylko wracam do domu po prostu nie wiem za co się złapać. Jake z trudem samodzielnie odrabia lekcje, John się na niego wydziera, no a Twoja chrześnica jak zwykle ma focha na cały świat. Nie wspomnę o całym bałaganie i stercie naczyń do zmywania w zlewie. Normalnie mówię ci chaos.-Narzeka jak zwykle Rosie.

-Wiesz Rose czasem marzy mi się taki chaos.-Mówię z przekąsem.

-Dobra pracoholiczko zbierajmy się bo rzeczywiście będziemy pływać łodzią za chwilę.

-Idź Rose. Ja jeszcze przejrzę te umowy na jutro i będę się zbierać.

-Ok. Tylko nie siedź za długo, bo Alfa zrobi ci powódź ale w domu.-upomina mnie przyjaciółka zamykając drzwi.-Pa Anno do jutra.

-Pa Rose.

I znów sama w pustym biurze ale muszę dokończyć parę istotnych spraw. Słowa Rose zapadają we mnie.Chaos. Niech się cieszy, że ma cały ten chaos. Z moim szczęściem do facetów nigdy taki chaos może nie nastąpić. Drew, który był alkoholikiem, David zapatrzony w siebie i Rob zaborczy zazdrośnik. Została mi więc tylko Alfa.Mały, szary kudłaty kundelek.

- Rety Alfa! - krzyknęłam.
Od dwunastu godzin nie była na spacerze. Rosie miała rację będzie w domu powódź.
Ubrałam szybko swój czarny prochowiec zawiązałam niedbale błękitną apaszkę. W locie złapałam torebkę, parasol i ruszyłam w stronę wind.
Jak zwykle pośpiech nie jest dobrym doradcą. Mało, że padało, to w dodatku zaczął wiać silny wiatr czego moja parasolka na schodach wejściowych budynku firmy nie wytrzymała. Wygięła się w odwrotnego grzyba i tyle. Zła przemoczona próbuję ją zamknąć, a tu jak na złość wicher porywa moją apaszkę.

-Niech to szlag!-Syczę nienawistnie i staram się zlokalizować zgubę ale nigdzie jej nie widzę. Za to za plecami słyszę niski, męski głos.

-Tego szukasz?

No nie tylko nie on. Kierownik jednego z działów w naszej firmie, zdaje się PR . Od dawna zawieszałam na nim oko. Wysoki, maksymalnie elegancki, ciemny blondyn z oczami jak morze. Nie raz słyszałam od Rosé jak piął się po szczeblach kariery w tej firmie.Zaczynał tak jak my. Wnioskując jednak po jego zachowaniu i patrzeniu na wszystkich z góry miałam wrażenie, że zapomniał jak to jest być,, szarakiem,,. Teraz stał i trzymał w ręku moją błękitną zgubę, a te jego dwa morza patrzyły na mnie pytająco. Musiał mieć niezły ubaw patrząc jak się miotam z parasolem.

-Tak. Dziękuję.-prawie wyszarpnęłam z tych ogromnych łapsk delikatny zwitek materiału i ruszyłam do samochodu.

Nie lubię jeździć w deszcz i to jeszcze taki ulewny. Mój wzrok jest wytężony do granic jego astygmatycznych możliwości, a po całym dniu papierkowej pracy moja uwaga nieudolna. Nie wspomnę o tym, że jestem przemoczona. Moja wściekłość osiąga zenit gdy pomyślę o tych cholernych morskich oczach i głupawym uśmieszku Adama gdy odbierałam apaszkę z jego rąk. Czy on musi być taki ponad wszystko? Gdyby nie ta jego bufonowatość byłby całkiem niezły.
Z rozważań wyrywa mnie pisk opon. Samochód, który jechał przed moim gwałtownie zahamował.Oczywiście jakby tego było mało wjechałam w jego tył. Teraz to już mam naprawdę dosyć. Wyskakuję z auta i idę w stronę kierowcy, który równie jak ja zdenerwowany wysiada wrzeszcząc coś niezrozumiale.

-Cholera jasna czy wie pani ile kosztuje taki zderzak? Ślepa pani jest czy co? - Krzyczy czarnooki Ogr.

-A Panu gdzie się tak spieszy,że tak pan gwałtownie zahamował. -nie pozostaję dłużna ogrowi.

-Wzywamy policję czy idziemy na ugodę? - pyta ogr

-Ale to chyba nie jest tylko moja wina, pan też nie jechał z odpowiednią prędkością-staram się wybronić.

-Posłuchaj głupia babo nie mam czasu na przepychanki.Albo wzywamy policję albo płacisz za naprawę auta i po sprawie. - Łypie na mnie czarnymi oczyskami .

-Dla mnie może Pan wezwać nawet prezyde....-urywam bo przez okno samochodu Ogra wychyla się mała główka.

-Tatusiu co się stało? - pyta dziewczynka

-Nic Emi. Pani tylko krzyczy bo zniszczyła tatusiowi samochód.-kłamie Ogr.

Na te słowa mięknę. Zawsze marzyłam o tym że gdy będę mieć kiedyś córkę dam jej na imię Emilly.

-Dobra. Ja nie mam czasu, pan nie ma czasu proszę, to jest moja wizytówka, gdy pan naprawi auto proszę zadzwonić a ja pokryję koszty naprawy. - Podaję Ogrowi wizytówkę.

-Tylko niech Pan schowa, bo zamoknie i będzie mnie Pan szukał.-Dodaję.

-Ok.Zaznaczam że nie będzie to tania naprawa. - Burczy Ogr.

-W porządku. Niech Pan się o to nie martwi. - odburkuję i kieruję się w stronę swojego auta.

Ogr odjeżdża swoim białym Suwem za nim ruszam ja swoim maleńkim żółwikiem. Zastanawiające jak wytrzymałe są te auta. Tylko jedno małe draśnięcie. Szczęśliwa z przekonaniem, że już koniec pecha na ten dzień dojeżdżam do domu. Mam nadzieję że Alfa nie poczyniła wielu zniszczeń w mieszkaniu. Dopiero co je remontowałam i nie chciałabym tego robić jeszcze raz. Gdy otwieram drzwi psinka piszczy z radości. O dziwo powodzi nie ma.

-Zaraz maleńka wyjdziemy. Daj się tylko przebrać.

Pies jakby rozumiał to, co do niego mówię, bo Alfa grzecznie usiadła przy drzwiach i czekała merdając ogonem.
Ubieram podkoszulek, bluzę, którą zostawił mój starszy brat i w spodniach,, na kant,, łapię za smycz Alfy. Nawet nie patrzę w lustro, bo po co? Przecież to tylko spacer.

-CHODŹ mała idziemy. - Oznajmiam Alfa już jest za drzwiami.

Gdy zjeżdżamy windą i wychodzimy na dwór okazuje się, że przestało padać. No nareszcie koniec pecha.

Porażeni [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz