Zachód Słoñca.

330 31 0
                                    

Sen zrobił swoje. Naprawdę odpoczęłam i przestałam myśleć o chaosie w moim życiu. Koło siedemnastej obudziła mnie Alfa. Potrzebowała spaceru. Adam musiał z nią wyjść wcześnie rano. Chociaż obiecałam mu, że nie będę wychodzić, nie miałam wyjścia. Wyjrzałam przez okno, żeby sprawdzić pogodę. Nie było tak źle. Słońce zachodziło rozsiewając na świat swoje czerwone, złote i pomarańczowe promienie. Wiatr ustał.Szum miasta zaczął powoli cichnąć.Najlepszy moment, żeby ruszyć na spacer, za chwilkę zrobi się szarówka. Kaszel nie męczył mnie tak bardzo, a i katar powoli ustępował. Założywszy ciepłą bluzę, adidasy i cienką czapkę z czystym sumieniem chwyciłam smycz Alfy. Świeże powietrze zrobi nam obu dobrze. Postanowiłam zabrać też kartę do bankomatu, żeby wypłacić pieniądze,które byłam winna Markowi.

-Chodź maleńka idziemy-Alfa podbiegła radośnie i szybko wyszłyśmy z mieszkania.

Znajdujący się nieopodal park o tej porze roku stanowił barwną wyspę w środku miasta. Drzewa mieniły się rudościami, brązami i czerwieniami. Pokochałam to miejsce odkąd tu zamieszkałam. Gdy nie miałam Alfy często wracając z pracy przychodziłam tu na spacer, żeby ukoić skołatane nerwy. Teraz robiłam to z czystej przyjemności. Alfa biegała swobodnie sowim zwyczajem zanurzając nos w liściach,a ja wdychałam piękno tego miejsca.Nagle moim uszom dał się słyszeć dziecięcy śmiech. Przywołałam Alfę do siebie, żeby zapiąć jej smycz. Nigdy nie wiadomo co tej wariatce przyjdzie do głowy.

-Alfa chodź tu natychmiast, gdzie jesteś-pies jak na złość nie przychodził.

Postanowiłam skierować się w stronę, z której dochodził śmiech dziecka. Zrobiłam parę kroków do przodu usłyszałam męski śmiech i radosne poszczekiwanie Alfy.

- Co jest?... - pomyślałam.
Na odpowiedź nie musiałam długo czekać. Podeszłam jeszcze bliżej, a zza drzew zobaczyłam znajomą postać w skórzanej kurtce taplającą się w górze z liści. Alfa zanurzała się raz po raz prawie do połowy w liściach i wyskakując z Nienacka obrzucała Marka kolejną falą złotego suszu. Obok stała dziewczynka w wieku może pięciu lat. Spojrzałam na nią. Istna kopia Marka, można by rzec klon. Podeszłam jeszcze bliżej w momencie gdy Alfa skoczyła na leżącego na liściach Marka i zaczęła go lizać po twarzy.

-Alfa przestań, tak nie wolno. - krzyknęłam-Mark momentalnie usiadł, a dziewczynka odwróciła się w moją stronę.

-To pani pies. Jest bardzo zabawna. Nie daje tatusiowi się podnieść tylko chce się tarzać w liściach.. - oznajmiła patrząc na mnie niebieskimi oczami.

Uznałam, że tylko to ją różni od Marka
-O znów się spotykamy. Miło cię widzieć ponownie. Może zabierzesz tego zwierza ode mnie. Opanowała mnie całkowicie. - powiedział ze śmiechem wskazując ręką na Alfę, która nadal zanurzała się w liściach.

-Bardzo chętnie, bo już i tak pora na nas. - odpowiedziałam chłodno.
Twarz dziewczynki spochmurniała.

-Słuchaj, ale zanim pójdziecie mogę cię prosić o pomoc? - spytał OGR nadal siedząc. Jego długie nogi w tej pozycji wydawały się jeszcze dłuższe.

-Jasne..

-Pomożesz mi wstać. Wiesz z tak wysokiej góry nie jest to łatwe.-powiedział wyciągając do mnie rękę.

Zaraz, czy on mrugnął do córki? Nie miałam wyjścia musiałam mu pomóc. Złapał mnie za dłoń, którą mu podałam i energicznie pociągnął. Upadłam obok niego na stertę liści, a on i Alfa jakby się zmówili. Mark obrzucał mnie tonami, a Alfa skakała wokół mnie rozrzucając jeszcze więcej liści. Po kilku sekundach zaczęłam się śmiać i ja. Wszystko trwało jakieś piętnaście minut,aż dziewczynka zawołała do Ogra.

Porażeni [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz