Zniknąć...

291 28 0
                                    

    Wieczorem wpadła w odwiedziny Rosé z mężem i dziećmi. Stęskniłam się za nią, za naszymi pogaduszkami i całą jej sworą, którą ze sobą przyprowadziła.
Alice jak zwykle siedziała z nosem w telefonie, John poprosił o szklankę whisky z lodem jak tylko weszli, a siedmioletni Jake zachwycony tym, że wujek Adam został postrzelony zadawał morskookiemu tysiące pytań. Jedynym miejscem gdzie spokojnie mogłyśmy pogadać był duży balkon, na który wychodziło się z sypialni.

-Możemy pogadać? -spytała Rosé.

-Tak jasne. - odpowiedziałam zapraszając ją na balkon.

Usiadłyśmy wygodnie na wiklinowych fotelach, a Rosé wyciągnęła paczkę papierosów i zapalniczkę. Popalałyśmy kiedyś obydwie, lecz kiedy zaszłam w ciążę z Drew papierosy przyprawiały mnie o wymioty. Teraz papierosowy dym przyjaźnie drażnił moje nozdrza.

-Poczęstujesz? - spytałam przyjaciółkę.

-Jasne-odparła Rosé.-Wiesz już, co zrobisz z ciałem Alfy? - spytała.

-Tak. Tom zabrał je wczoraj z laboratorium policyjnego, zawiózł do mamy i pochował w ogrodzie. - odpowiedziałam smutno.

-Szybko odplombowali ci mieszkanie.-stwierdziła Rosé.

-To zasługa Ralpha, gdyby nie on potrwało by to pewnie dłużej. - powiedziałam zaciągając się papierosem.

-Zawsze wybawiali cię razem z Tomem z kłopotów. Wiesz, że Ralph się kiedyś w tobie kochał? - spytała przyglądając się mi z uwagą.

-Wiem. Mama mi powiedziała. Dla mnie Ralph jest jak kolejny starszy brat.Żebyś wiedziała, co oni zrobili jak odbierałam swoje mieszkanie-zmieniłam temat.

-Co znowu odwalili? Ten duet jest niebezpieczny. - zaśmiała się Rosé.

O powiedziałam jej więc historię z posprzątaniem mieszkania i jak wrobili mnie w podpisanie dokumentów, których nie było.

-Słowo daję Rosé myślałam, że pęknę ze śmiechu jak patrzyłam na Ralpha, który męczył się nad papierkową robotą. - przypominając sobie ten obraz zaśmiałam się w głos.

Rose nagle posmutniała, przygasi ła papierosa, wyciągnęła następnego i podpaliła go.

-Ej. A ty nie za dużo palisz? - spytałam i spojrzałam w smutne oczy przyjaciółki-Co się dzieje Rosé?

-An. John chyba ma kogoś na boku. Coraz rzadziej bywa w domu. No i wiesz nie śpimy ze sobą od jakiegoś czasu.-mówiąc to prawie płakała.

-Może to chwilowe, macie przecież dzieci i jesteście ze sobą już tyle lat-nie bardzo wiedziałam, co jej powiedzieć.

-No właśnie tyle lat, obawiam się tylko tego, że John się mną znudził. - powiedziała smutno. - Dosyć o mnie. Jak ci minął pierwszy dzień z tym kalekim olbrzymem?-spytała

-Ciężko.-westchnęłam, nie chciałam zdradzać szczegółów. - i jednocześnie fantastycznie.-zarumieniłam się patrząc na Rosé.

-Rany An wy się znowu przespaliście! -prawie wykrzyknęła. - Cholernie się cieszę, może w końcu się wam jakoś ułoży-dodała

-Jak ułoży Rosé? - spytałam z wyrzutem-Sam sex nie wystarczy, czasem miłość też nie wystarczy, żeby stworzyć chodźby namiastkę takiej rodziny jaką ty masz. Co z tego, że John cię zdradza, ale zawsze będą was łączyć dzieci, a mnie z Adamem co ma połączyć, jego chwilowe kalectwo, czy może wieczny strach o moje życie? - spojrzałam na przyjaciółkę z wyrzutem, a Rosé otworzyła oczy ze zdziwienia.

-Ty wiesz? - spojrzała, a w jej oczach pojawiły się łzy.

-Tak Adam mi powiedział. Nic z tego nie będzie Rosé. - powiedziałam patrząc przed siebie.

Porażeni [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz