Rozdział 1

6.6K 261 1.6K
                                    

Szliśmy razem krok w krok. Robiło się już ciemno, więc starałem się iść blisko niego. W końcu niewiadomo, co się kryje w ciemnościach, prawda?

- Co się tak trzęsiesz?

Na dźwięk jego głosu aż zadrżałem. Nie lubiłem chodzić o takich porach po ulicach.

- Bo mi kuźwa zimno - warknąłem.

- Za miesiąc będzie lato, ziom - zaśmiał się.

- I co z tego?! Może być mi zimno nawet w środku wakacji! I to nie twój pieprzony interes!

- Okres masz, czy co?

Stanąłem jak wryty. Zgodnie z moimi oczekiwaniami Richie zrobił to samo. Z dzikim krzykiem rzuciłem się na niego z pięściami. Złudne przekonanie o własnej sile zniknęło, kiedy wyższy bez problemu powstrzymał mój atak i przerzucił mnie przez ramię. Pisnąłem głośno.

- Postaw mnie na ziemi! W tej chwili! - krzyczałem.

Richie rechocząc w najlepsze zrobił kilka obrotów, zanim spełnił moją prośbę. Śmiał się tak długo, że aż się zapowietrzył.

- Debil... - mruknąłem.

Wracaliśmy właśnie ze spotkania w naszej kryjówce w środku lasu. Pozostali jeszcze zostali, ale ja wolałem wrócić do domu przed powrotem mamy. Dodatkowo zbliżała się noc, a wraz z nią ciemność, której nienawidziłem. Dlatego Richie - jako wzorowy przyjaciel - zaproponował, że mnie odprowadzi.

Ogólnie rzecz biorąc wkurzał mnie aż do bólu. Opowiadał BARDZO niestosowne żarty, ośmieszał mnie, zachowywał jak pajac i, co najgorsze, nadał mi najbardziej denerwujące przezwisko na świecie.

- Oj Eds! Nie chmurz się!

- Nie mów tak do mnie!

Walnąłem go z całej siły w ramię. Zapomniałem jednak, że ma na sobie jeansówkę z ćwiekami. Zawyłem z bólu. A ten znowu się zaczął brechtać...

- To nie jest śmieszne! Będę mieć krwotok wewnętrzny! O ile nie połamałem kości! Albo... o zgrozo! Jeśli przebiłem skórę, to wda mi się zakażenie od tej twojej niepranej...

- Wypraszam sobie! Ostatnio ją prałem.

Uniosłem brew do góry.

- Yhyy... Prędzej uwierzę, że w kanałach mieszka wściekły klaun niż w to, że ta kurtka kiedykolwiek widziała pralkę.

Richie prychnął niezadowolony. Chciałem uniknąć dalszego droczenia się z nim, ale moje myśli zadziałały na moje ciało. Po plecach przeszedł mi zimny dreszcz. Nagle krzaki rosnące przy drodze wydały mi się dziwnie wrogie. Poczułem chłód otoczenia, choć miałem na sobie dość grubą bluzę. Szturchnąłem swojego przyjaciela.

- Richie...

- Co znowu?

- Zimno mi. Tym razem naprawdę. Dasz mi kurtkę?

- A co ja, Caritas?

- Richie, noo!

- Było nie myśleć o obślizgłych potworach wypełzających z cieni.

Znał mnie na wylot. Dobrze wiedział, czego się boję. Dlatego zaoferował mi pomoc. Ja z kolei wiedziałem, że swojej jeansówki mi w życiu nie odda.

Przybliżyłem się do niego cały czas wpatrując się w zarośla. Szliśmy tak niemal ocierając się rękoma. W normalnych okolicznościach nigdy bym tak nie zrobił. Jeszcze zaraziłbym się wścieklizną...

Nagle coś zaszeleściło tuż obok mnie. Pisnąłem i wpadłem na Richie'ego. Ten bez słowa otoczył mnie ramieniem.

- Spokojnie. Póki ja tu jestem, nie zjedzą cię. Ewentualnie rzucą się na ciebie, jak będziesz sam w domu.

It's just a joke //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz