Jeszcze podczas naszego pobytu nad morzem strasznie bałem się tego, co czeka na nas w domu. W moich najczarniejszych scenariuszach widziałem tabuny ludzi patrzących się wrogo na mnie i na mojego partnera. Jednak i tak nie przewidziałem tego, co rzeczywiście miało się stać. A było to coś znacznie gorszego...
Od samego początku coś było nie tak. Richie często opuszczał nasze spotkania frajerów. Ze mną też nie widywał się zbyt często. Co prawda co chwila biegaliśmy do siebie na nocownie, ale w dzień rzadko gdzieś wychodziliśmy. A jeśli już wychodziłem z propozycją takiego spotkania, Richie okazywał się być zajęty. Czym? Sam chciałbym wiedzieć...
Wydawało mi się, że między nami jest mnóswo tajemnic, choć obiecywaliśmy sobie mówić tylko prawdę. Czułem, że coś wisi w powietrzu. Nie wiedziałem jednak co...
Z dnia na dzień stresowałem się coraz bardziej i jadłem coraz mniej. Mój chłopak nic mi nie mówił, Stan karmił mnie czarnymi teoriami, a ja mogłem jedynie patrzeć na rozkwitające związki moich przyjaciół. Cieszyłem się ich szczęściem, ale cholernie pragnąłem bliskości Richie'ego. Pewnego dnia już nie wytrzymałem. Zapakowałem najpotrzebniejsze rzeczy do plecaka i zbiegłem na dół.
- A ty gdzie? - zatrzymała mnie mama.
- Do Richie'ego.
- Znowu na noc? Niedługo pani Tozier przyjdzie do mnie ze skargami...
- Spokojnie, nie przyjdzie...
- Zjedz chociaż obiad!
Chwyciłem po drodze jabłko i pomachałem jej na pożegnanie. Gdy odszedłem wystarczająco daleko, schowałem je do plecaka. I tak nie miałem zamiaru go zjeść.
Richie mieszkał blisko mnie. Zacząłem to uważać za jeszcze większy atut niż kiedyś. Wystarczyło, że przebiegłem mały kawałek i już stałem przed drzwiami Tozier'ów. Zapukałem śmiało do drzwi. Długo nikt nie opowiadał. Zapukałem drugi raz. I gdy już miałem się poddać i wracać, drzwi otworzyła mi mama Richie'ego.
- Oh! Witaj, Eddie! Richie'ego nie ma. Wróci za jakąś godzinę.
- Dzień dobry. Coś się stało...?
Przypatrzyłem się kobiecie. Miała bladą cerę i o wiele wyraźniejsze zmarszczki. Jej oczy były zaczerwienione, jakby dopiero co przestała płakać. Jej fryzura i dość niechlujny jak na nią ubiór wskazywał na to, że nie czuła się najlepiej.
- Nie, nic się nie stało - posłała mi słaby uśmiech. - Proszę, wejdź. Zaparzę herbatę i zaczekamy na tego idiotę.
Uśmiechnąłem się pod nosem i wszedłem do środka. Pani Tozier zaprowadziła mnie do kuchni i posadziła przy stole. Szybko wstawiła wodę i zrobiła dwie herbaty. Otworzyła paczkę ciastek i wysypała je do miski. Postawiła to wszystko przede mną i usiadła obok mnie.
Może to się wydawać dziwne, ale uwielbiałem tak spędzać czas. Pani Tozier była taką moją drugą mamą. Kochałem swoją własną nad życie, ale nie mogłem z nią rozmawiać na wszystkie tematy. Czułem się przy tym bowiem albo niezręcznie, albo czekałaby na mnie potem jakaś kara. Z mamą Richie'ego mogłem natomiast swobodnie poplotkować i powiedzieć o dosłownie wszystkim. Zawsze dziwiłem się, kiedy Richie na nią narzekał.
- Wie pani może, co się dzieje z Richie'm? - zapytałem nie wiedząc co powiedzieć.
- To znaczy?
- Często go nie ma, znika gdzieś bez zapowiedzi...
- Ah, to...
Pani Tozier spuściła wzrok na swoje dłonie. Zaczęła nerwowo pocierać kłykcie. Zwykle była otwarta i lubiła patrzeć ludziom w oczy podczas rozmowy. Coś było nie tak...
CZYTASZ
It's just a joke //REDDIE
FanfictionEddie stał się ofiarą żartu prawie wszystkich swoich przyjaciół. Coś, co dla nich było śmieszne, dla niego jest przerażające. Szuka więc pomocy w jedynej osobie, która w tym nie uczestniczyła. A tak się składa, że jest to ktoś, kto uwielbia żartować...