Rozdział 2

4K 211 1.5K
                                    

Siedziałem oparty o zamknięte drzwi łazienki, dopóki nie usłyszałem pukania na dole. Bałem się wyjść wiedząc, że nikogo nie ma w domu. Albo po prostu się obawiałem, że ktoś (lub coś) tam pozostało.

Szybko wystukałem do Richie'ego SMS'a, że drzwi są otwarte. Po chwili słyszałem już kroki.

- Eddie, gdzie jesteś? - zapytał krążąc po pokojach.

- T-tu...

Zdziwiłem się, że to usłyszał. Gwałtownie pociągnął za klamkę.

- Wpuść mnie natychmiast - zażądał.

Niespiesznie uniosłem rękę do kluczyka i przekręciłem go w zamku. Zanim Richie wparował do środka, zdążyłem się oprzeć o ścianę. Pociągnąłem nosem i wytarłem łzy.

- O kurde... Co tu się stało? - zapytał przyklękając przy mnie.

Na wspomnienie tego, co działo się przed jego przyjściem, znowu się rozpłakałem. Przerażenie i strach powoli zaczynało ze mnie uchodzić. Nagle poczułem silne ramiona na moich barkach i talii. Richie przyciągnął mnie do siebie i, cicho szepcząc, mocno przytulił.

Od zawsze bałem się horrorów. Abym ich nie oglądał, mama wmawiała mi, że potem w nocy ich bohaterowie mogą do mnie przyjść. To również przez nią bałem się nocy. Chciała tylko, abym wracał wcześnie do domu, a wywołała we mnie silne fobie.

Moi przyjaciele doskonale o nich wiedzieli. Często było to tematem żartów. Ale nigdy bym nie pomyślał, że są zdolni do czegoś takiego.

Gdy już się uspokoiłem, Richie starł coś czerwonego z mojej twarzy. Bez słowa wybiegł z łazienki.

- R-richie! - krzyknąłem za nim płaczliwym głosem.

- Zaraz wrócę! Nie bój się!

Ale się bałem. Nawet butelka szamponu spoglądała na mnie złowrogo. Czułem, jak wszystko wokół obserwuje każdy mój ruch w oczekiwaniu na fałszywy krok. Miałem wrażenie, że jestem ofiarą wśród niewidzialnych drapieżników. Poczułem się bezpieczniej dopiero wtedy, kiedy mój przyjaciel wrócił... z apteczką?

- Po co ci to? - zapytałem.

- Rozwaliłeś sobie czoło, głupolu - powiedział i delikatnie ujął moją twarz w dłonie.

Było to dla mnie conajmniej dziwne. Z boku mogłoby to wyglądać, jakbyśmy mieli zamiar się pocałować. Ale przecież obaj byliśmy chłopakami. Nie powinniśmy się tak zbliżać.

Odepchnąłem jego dłoń próbując ukryć delikatne rumieńce. Po chwili jednak Richie mocniej chwycił mnie za podbródek i zmusił do patrzenia na niego. W ręku już trzymał wacik. Poczułem tylko zapach spirytusu, a potem potworny ból. Syknąłem i po raz kolejny się rozpłakałem.

- Chłopaki nie płaczą, Eds - mruknął skupiony na swojej pracy.

Zerknąłem na niego. Miał tak poważną twarz, jak jeszcze nigdy. Rzadko się na czymś tak mocno koncentrował. Skupienie nadawało mu bardziej inteligentnego wyglądu. Czyli praktycznie nigdy na takiego nie wyglądał...

Richie uciął kawałek plastra i przykleił go na prawej stronie mojego czoła. Do tej pory nie mogłem sobie uświadomić, że się zraniłem. W normalnej sytuacji wywołałoby to we mnie panikę. Ale nie wtedy.

Okularnik zlustrował mnie wzrokiem. Spojrzałem na swoje ubrania. No tak... Efekt zbyt szybkiego ubierania się. Miałem na sobie za dużą czarną bluzę i zdecydowanie za krótkie czerwone spodenki. Po raz kolejny się zaczerweniłem.

- Pomóc ci wstać? - zapytał Richie ignorując mój ubiór.

Pokiwałem nieśmiało głową. Chłopak postawił mnie na nogi i przerzucił jedną moją rękę przez swoje ramiona. Z jego pomocą wyszedłem na korytarz. Lecz przed nami czekały jeszcze schody. Jęknąłem niezadowolony. Jednak mój przyjaciel pomyślał i o tym. Natychmiast stanął tyłem do mnie i lekko przykucnął.

It's just a joke //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz