Do domku wróciliśmy głodni i cali mokrzy. Nie pamiętam, kiedy ostatnio się tak wymęczyłem. Przez większą część drogi powrotnej Richie niósł mnie na rękach. Skoro udawał mojego chłopaka, to musiał się trochę pomęczyć.
Z braku energii nie chciało mi się nawet brać prysznicu. Osuszyłem się byle jak ręcznikiem i założyłem na siebie swoje spodenki i luźną koszulkę, która idealnie ukrywała moje fałdki. Gdy zszedłem na dół, poczułem smakowity zapach.
- Ben na szybko wstawił zapiekankę makaronową - oznajmiła Bev, która kręciła się w kuchni. Usiadłem przy stole.
- Ledwo żyję... - marudziłem.
- Jak na kogoś, kogo wypieprzył Richie Tozier, i tak dobrze się trzymasz - powiedziała z uśmiechem.
- A weź się zamknij...
- Ktoś nie wołał? - zapytał Richie schodząc ze schodów.
- Nie, spadaj - odkrzyknąłem.
- Ej! Jak możesz się tak odzywać do swojego najukochańszego chłopaka?
Podszedł do mnie od tyłu i zarzucił mi ręce na ramiona. Oparł się podbródkiem o moją głowę. Korciło mnie, aby się odwrócić. Richie znowu był bez koszulki...
- Siadaj. Jak przyjdzie nasz prywatny kucharz, to będziemy mogli jeść.
Okularnik usiadł obok mnie i zgarnął moją dłoń. Zaczął się nią bawić. Od razu dostałem od tego wypieków na twarzy. A ludzi przybywało. Wszyscy z utęsknieniem czekaliśmy na Ben'a. Byliśmy już tak głodni, że powitaliśmy go oklaskami.
Nie patrząc na nic szybko pochłąnąłem swoją porcję. Szczerze mówąc zjadłem to tak szybko, że nawet nie zapamiętałem smaku. Po chwili Bev podsunęła mi puszkę piwa.
- Pij, dziecko - powiedziała. - Będzie ci się lepiej spało.
Już sięgałem po napój, lecz nagle Richie zabrał mi go sprzed nosa.
- Nie pijesz - oznajmił.
- A to niby dlaczego? - oburzyłem się.
- Bo nie chcę, abyś skończył jak ja po ostatnim razie.
Wskazał na rany po ostatniej bójce z gangiem Bowers'a.
- Nie ma ich tu. A poza tym nie upiję się jednym piwem.
Richie uniósł brew do góry i zlustrował mnie wzrokiem.
- Wolę nie ryzykować...
- Oj Richie! Przestań - zawołał Mike. - Nie bądź taki sztywny. Jesteśmy tu całkiem bezpieczni, a to jest tylko jedno piwo. Mamy wakacje. Nie baw się w tatusia i pozwól Eddie'emu się napić.
Richie niechętnie oddał mi moją puszkę.
- Dzięki, tato... - wyrwało mi się.
Bev zakrztusiła się piwem, a Stan'owi widelec wypadł z ręki. Ja sam spaliłem buraka, a Richie roześmiał się.
- Tato? Podoba mi się - zachichotał czochrając mi włosy.
Swoje zażenowanie schowałem za puszką. Szybko opróżniłem jej zawartość. Nie miałem zbyt mocnej głowy, więc po chwili poczułem przyjemną pijacką błogość. Nie była ona silna, ale wystarczająca, aby na chwilę odsunąć wszystkie moje zmartwienia.
Siedzieliśmy przy stole jeszcze do późna. Ja jako pierwszy poszedłem się umyć. Z ulgą spłukałem z ciała brud nagromadzony przez cały dzień. Wziąłem głęboki oddech. Alkohol trochę mnie uspokoił. A jego działanie trzymało się do czasu, kiedy nie spojrzałem w lustro. Dotrzegłem mnóstwo małych ran na moich ustach. Wszystkie stworzył Richie. W jedenej chwili wszyskie pytania i wątpliwości wróciły ze zdwojoną siłą. Ponownie poczułem ciężar na sercu.
CZYTASZ
It's just a joke //REDDIE
FanfictionEddie stał się ofiarą żartu prawie wszystkich swoich przyjaciół. Coś, co dla nich było śmieszne, dla niego jest przerażające. Szuka więc pomocy w jedynej osobie, która w tym nie uczestniczyła. A tak się składa, że jest to ktoś, kto uwielbia żartować...