Rozdział 24

2.5K 122 362
                                    

Kolejne dni mijały na powolnym obijaniu się. Stworzyliśmy naszą sielankową codzienną rutynę, dzięki której każdy miał czas na odpoczynek. Wstawaliśmy wcześnie rano. Jakoś nie potrafiliśmy spać długo. Wspólnie jedliśmy śniadanie i wychodziliśmy do lasu lub nad morze. Na czas obiadokolacji wracaliśmy do domu. Potem do późna siedzieliśmy przy ognisku lub graliśmy w karty przy kominku. Zero elektroniki, zero cywilizacji... To było cudowne.

Jedyną odskocznią od tych przyjemności było wychodzenie na miasto. Najchętniej nie ruszalibyśmy się z naszej dziury, ale przecież musieliśmy coś jeść.

Podzieliliśmy się więc na dwa zespoły. Na zakupy szliśmy raz w tygodniu, więc każdy musiał zaliczyć jedną taką podróż.

W pierwszym tygodniu na zakupy szli Mike, Ben i Bev. Był to zdecydowanie lepszy zespół. Mike był świetnym nawigatorem, a Ben był naszym prywatnym kucharzem. Pewność siebie rudowłosej była natomiast najlepszą obroną przed wrogo nastawionymi ludźmi.

Gorzej było, kiedy po jedzenie wysłano pozostałą czwórkę...

Obudziliśmy się jak zwykle z samego rana. Gdy wszedłem do kuchni, zastałem Ben'a piszącego długą listę zakupów.

- Cześć - przywitałem się. - Mamy to wszystko kupić?

Chłopak spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Oczywiście. Zamierzam jeszcze upiec ciasto na nasz wyjazd, więc dochodzi wam dodatkowa torba.

- I niby jak mamy to tutaj donieść...?

- My poradziliśmy sobie we trójkę. Dacie radę.

- Przypominam, że dzisiaj Richie i Stan będą zmuszeni przebywać ze sobą przez dość długi czas. Ja wykituję...

- Aż tak źle przecież być nie może...

Niemal natychmiast usłyszeliśmy krzyki na piętrze. Westchnąłem zrezygnowany i poczłapałem na górę.

Tak jak podejrzewałem, chłopaki już wszczęli kłótnię o byle gówno. Tym razem spierali się, kto pierwszy ma iść do toalety.

- Ja przyszedłem pierwszy! - wykrzyknął Richie.

- Ale ja już dłużej czekam! - odkrzyknął Stan.

- To trzeba było sobie pilnować kolejki!

- Richie? - powiedziałem pocierając ręką czoło.

Chłopak spojrzał na mnie. Jego wzrok od razu złagodniał.

- Tak, skarbie?

- Masz jaja? To odpuść.

Richie popatrzył na mnie obrażony. Niechętnie odsunął się od drzwi. Stan z zadowoleniem wypisanym na twarzy wszedł do środka.

- Skoro mam jaja dlatego, że ci ustąpiłem, to znaczy że ty ich nie masz - zastanawiał się na głos Richie.

- Ty mały...!

Stan już rzucał się na niego z pięściami. Stanąłem pomiędzy nimi. Czułem się jak przedszkolanka...

- Dość. Stan idzie do łazienki, a Richie do pokoju. I bez żadnych dyskusji!

Rzucając sobie wściekłe spojrzenia poszli w swoje strony. A ja, już mocno zdenerwowany, ruszyłem z Richie'm do pokoju.

- Czy wy nie potraficie wytrzymać pięciu minut bez kłótni? - zapytałem zamykając za sobą drzwi.

- Ale to nie przeze mnie! To on się o wszystko czepia!

It's just a joke //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz