Rozdział 30

1.8K 99 457
                                    

Wpatrywałem się w dwie osoby stojące przed kliniką. Czułem potworne dreszcze przechodzące po całym moim ciele. Pragnąłem krzyczeć, płakać... cokolwiek. Byłem jednak jak kamień niezdolny nawet do wymówienia imienia osoby, która właśnie roztrzaskała moje serce na milion małych kawałeczków.

Nagle zauważyłem, jak Richie wyciąga telefon i wystukuje coś na ekranie. Po chwili poczułem wibracje telefonu. ,,Chciałbyś się może dzisiaj spotkać?" - mówiła wiadomość od niego.

Spojrzałem na nią z obrzydzeniem. Potem przeniosłem wzrok na osobę towarzyszącą Richie'emu. Naprawdę chciał umówić się ze mną po spotkaniu z tym czymś?! Co więcej! Robił to znacznie częściej i bez niczyjej wiedzy. Po raz pierwszy w życiu poczułem się tak dotkliwie zdradzony.

Uczucie to wypełniło mnie do głębi. Jeszcze wczoraj pieprzył się ze mną, a dziś rano mówił, że mnie kocha. Dlaczego więc teraz znajdował się tutaj? I to z tą suką?

Przyjrzałem się uważniej całej sytuacji. Pod drzwiami kliniki ginekologicznej stał mój chłopak i Greta. Rozmawiali o czymś zawzięcie. Wyglądali wręcz tak, jakby mieli się zaraz pokłócić. Spojrzałem uważniej na dziewczynę i... kolana się pode mną ugięły. Z hukiem upadłem na bruk. Z moich oczu w końcu wypłynął gęsty potok łez. Płakałem w ciszy patrząc na wyraźnie zarysowany brzuch ciążowy Grety.

Zacząłem walić pięściami w twardą ścianę obok mnie. Nawet nie czułem krwi spływającej mi po nadgarstkach. W myślach wyklinałem wszystkich tych, którzy przyczynili się do tego wszystkiego. Czyli głównie samego siebie. Jaki ja byłem głupi myśląc, że ten pięny związek będzie trwać wiecznie. Richie na pewno wiedział o ciąży swojej byłej już od dawna. Inaczej by się tak nie zachowywał. Byłem jego przygodą na chwilę...

Płakałem tak długo, że nawet nie zauważyłem, jak tamta dwójka weszła do budynku. Ostrożnie wstałem. Czułem się zagubiony. Zdradzono mnie. Wybrano kogoś innego. Poczułem się sam jak palec...

Nie mając nawet pełnej świadomości własnych czynów, poszedłem w stronę domu osoby, która od samego początku miała rację.

Droga dłużyła mi się niemiłosiernie. Słońce grzało mnie po karku wysysając ze mnie ostatnie chęci do życia. W mojej głowie panowała totalna pustka. Przed oczami miałem tylko jeden obraz - ten sprzed kliniki. Nie czułem nawet łez, które nieustannie spływały mi po policzkach. Rany na dłoniach piekły jak diabli, ale nie zwracałem na to uwagi. O wiele gorszy był ten ból panujący wewnątrz mnie.

Moje nogi same wyznaczały drogę do domu mojego przyjaciela. O celu mojej wędrówki dowiedziałem się dopiero, kiedy stanąłem pod drzwiami budynku. Zapukałem niepewnie. Tępo wpatrywałem się w nicość. Nawet nie zauważyłem, kiedy drzwi się otworzyły. Coś ciepłego i silnego ogarnęło mnie ze wszystkich stron. Od łez obraz co chwila mi się rozmywał. Poczułem nikły posmak bezpieczeństwa, które znajdowałem w ramionach mojego chłopaka. Bańka emocji w końcu pękłą. Rozpłakałem się głośno wtulając się w ciało Stan'a.

- Cii... spokojnie. Jestem tutaj... - szeptał głaskając mnie po włosach.

Zamknął za mną drzwi i powoli zaprowadził do swojego pokoju. Usadził mnie na łóżku i pozwolił mi wypłakiwać się w swoje ramię. Cały czas mnie obejmował i głaskał po głowie. Nie wiem ile czasu to trwało, ale opuchlizna na oczach była tak wielka, że Stan przyniósł mi zimny okład. Opatrując moje dłonie, zapytał delikatnie:

- To przez tego chuja, mam rację?

Zacisnąłem powieki próbując wymazać sprzed oczu ten potworny obraz. Pokiwałem twierdząco głową. Próbowałem uspokoić oddech walcząc ze spazmami.

It's just a joke //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz