Rozdział 14

3.1K 178 355
                                    

Podniosłem się z mojego prowizorycznego posłania dopiero wtedy, kiedy promienie słońca zaczęły przedzierać się przez szpary w zasłonkach. Uniosłem się na łokciach i jęknąłem z bólu. Całe moje ciało było odrętwiałe. Zwykle spałem na mięciutkim łóżku pod cieplutką kołderką. Byłem więc jeszcze dodatkowo zmarznięty. Cienki kocyk nie dawał mi bowiem wystarczająco dużo ciepła.

Wstałem i rozprostowałem kończyny. Podczas rozciągania dało się słyszeć strzykanie kości. Skrzywiłem się i westchnąłem. Spojrzałem w stronę kanapy. Richie spał wtulony w swoją poduszkę. Podszedłem do niego i zacząłem mu się przyglądać.

Był cały posiniaczony. Niektóre opatrunki miały na sobie czerwono-brązowe plamy. Posklejane włosy sterczały mu we wszystkie strony. Był strasznie blady i wyglądał na osłabionego. Mimo wszystko dla mnie i tak był piękny.

Przykryłem go dokładniej kocami i poszedłem się przebrać. Dopiero stojąc w łazience przed lustrem zauważyłem, że jestem ubrudzony krwią mojego przyjaciela. Przełknąłem głośno ślinkę. Cały czas się bałem, że jednak stało mu się coś poważniejszego. Jak najszybciej załatwiłem swoje potrzeby i wróciłem do salonu.

Richie zdążył przekręcić się na drugi bok. Zerknąłem na zegarek. Było jeszcze za wcześnie, aby go budzić. Zacząłem więc sprzątać bałagan, jaki wczoraj zrobiliśmy. I nagle usłyszałem dźwięk przekręcania klucza w zamku. Ktoś wszedł do domu. Z ulgą rozpoznałem kroki mamy. Uczucie to szybko jednak zostało zastąpione przerażeniem. Wybiegłem na korytarz.

- Cześć, Eddie - zawołała moja mama. - Czemu tak wcześnie wstałeś?

Zbliżyłem palec wskazujcy do ust. Kobieta zmarszczyła brwi.

- Ktoś wczoraj pobił Richie'ego - szepnąłem. - Pomogłem mu, a teraz śpi w salonie.

- A to on nie ma własnego domu? - zapytała już trochę ciszej.

- Mamo, proszę cię... On naprawdę był w złym stanie.

- No dobrze, ale czy nie mógł w takim razie iść do siebie? Daleko nie miał.

Przypomniał mi się zapach alkoholu, który wczoraj unosił się od mojego przyjaciela. Skrzywiłem się.

- Jestem jego przyjacielem. Moim obowiązkiem jest mu pomagać. Nie wiem, dlaczego przyszedł akurat tutaj, ale nigdy w życiu nie odmówiłbym mu pomocy i nie kazałbym mu iść do swojego domu.

- Dobra, już starczy. Jestem zmęczona. Zrobisz mi jakieś kanapki?

- Jasne.

- I prosiłabym, abyście się potem cicho zachowywali. Zamierzam się zdrzemnąć.

Pokiwałem głową na zgodę. Poszedłem do kuchni i na szybko zrobiłem kilka kanapek. Zaniosłem je do pokoju mamy. Ta już powoli przygotowywała się do snu.

Wróciłem na palcach do salonu. Wydawało mi się, że Richie nadal śpi. Myliłem się jednak. Gdy tylko usiadłem na fotelu, od strony kanapy dało się słyszeć cichy głos.

- Jak chcesz, to mogę już iść.

Wpatrzyłem się w Richie'ego odwróconego do mnie plecami. Podszedłem do niego i usiadłem na krawędzi siedzenia.

- Nigdzie się nie wybierasz dopóki nie zmienię ci opatrunków i czegoś nie zjesz.

- Ale twoja mama...

- Ona taka jest. Nie przejmuj się. Nie sprawiasz żadnego kłopotu.

Spojrzał na mnie przez ramię. Kiedy się nieśmiało uśmiechnąłem, odwrócił się.

It's just a joke //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz