Rozdział 7

3.3K 197 883
                                    

Zaczynało się ściemniać. Wszyscy frajerzy bawili się jeszcze w najlepsze, ale ja musiałem dotrzymać polecenia mamy. Pod takim pretekstem udało mi się wymknąć.

Gęsty las, cisza, spokój... Była to idealna okazja do przemyśleń. Potwory z krzaków pochowały się widząc moją zamyśloną minę. To nie o nich teraz myślałem. Zeszły na drugi plan. A na pierwszym był Richie.

Od samego początku realizacji naszego żartu nic nie było jasne. Mój przyjaciel zachowywał się tak, jakby nie tylko o to mu chodziło. Do tego wieczoru miałem jeszcze jakieś złudne nadzieje, że może coś poczuł. Jednak tak nie było. Sam to przyznał. Miałem nabrać moich przyjaciół, a sam wplątałem się w tą zasadzkę...

Richie od zawsze był moim najlepszym przyjacielem. Nigdy też nie miałem żadnych wstydliwych myśli z nim związanych. Pojawiły się one dopiero z momentem naszego pierwszego pocałunku. A potem kolejnego, i kolejnego...

Dotknąłem swoich policzków. Były rozpalone. Na myśl o bliskości Richie'ego robiło mi się przyjemnie błogo.

,,Eddie, to przecież chłopak" - głos w mojej głowie cały czas to powtarzał. ,,To tylko chwilowe zauroczenie i zaraz ci przejdzie". Ale nie przechodziło.

Zacząłem coraz bardziej zwalniać, aż w końcu stanąłem. Wtedy uświadomiłem to sobie w pełni: zakochałem się w moim najlepszym przyjacielu. Pragnąłem jego dotyku, jego ust. Chciałem, aby mnie przytulił i zapewnił, że wszystko będzie dobrze. Zatęskniłem za bezpieczeństwem, jakie mi dawał... Po moim policzku popłynęła łza. Ja pragnąłem tego wszystkiego. Ale on nie...

- Eddie!

Od niespodziewanego krzyku aż podskoczyłem i przekląłem głośno. Moje serce biło jak szalone. A prawie się zatrzymało, kiedy rozpoznałem właściciela głosu. Spuściłem wzrok. Teraz wstyd mi było nawet na niego spojrzeć.

- Czego chcesz? - zapytałem oschle.

- Czemu tak stoisz? - spytał Richie ignorując moje pytanie. - Czekałeś na mnie?

- Ee... nie...? Patrzyłem na... te grzyby.

Okularnik popatrzył na mnie z ukosa. Potem przeniósł wzrok na dwie dorodne huby.

- Twoja matka ma takie same w pochwie - zaśmiał się.

- Po twojej wizycie na pewno.

- Osz ty mały!

Rzucił się na mnie z łaskotkami. Pisnąłem i spróbowałem uciec. Cudem udało mi się wywinąć. Krzycząc biegłem przed siebie co chwilę się oglądając. Richie mnie gonił. I kiedy po raz kolejny się odkręciłem, przystanął. Widziałem jego zamiar krzyku. Nie zdążył. W ostatniej chwili zauważyłem drzewo rosnące na mojej drodze. I... buum.

- Auu! - zawyłem.

Zakręciło mi się w głowie. Kiedy już miałem upadać, coś silnego mnie chwyciło. Wszystko było rozmazane i się poruszało. Musiała minąć dobra chwila, zanim doszedłem do siebie. I niemal natychmiast oblały mnie rumieńce. Richie z całych sił obejmował mnie w talii...

- Jesteś cały?

Zaczął oglądać moją twarz i ręce. Od każdego jego dotyku dostawałem gęsiej skórki. Ukradkiem przyglądałem się jego wielkim oczom.

- Wszystko okej. Tylko trochę zakręciło mi się w głowie.

- Ostatnio jakoś często przyciągasz wypadki.

- Po co za mną szedłeś? - szybko zmieniłem temat.

- Właśnie przez to. Zaraz znowu sobie coś zrobisz.

It's just a joke //REDDIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz