Rozglądałam się dookoła, ale w ciemności trudno mi cokolwiek zboczyć. Odsunęłam się od pokoju, wysuwając przed siebie rękę i po omacku szukałam Tristana. Odszedł. Nie było sensu w staniu przy gabinecie Adlera, skoro nie słyszałam ich rozmowy, ale bardziej bałam się przyłapania. Być może nieznajomy, jest tą samą osobą, z którą mój brat rozmawiał kilka dni temu.
Podłoga zaskrzypiała pod moim butem, na co instynktownie rzuciłam się do biegu w głąb korytarza. Nie widziałam swoich butów... No Ba, niczego, jednak całą drogę zaczynając od jadalni, a kończąc na internatach, znałam na pamięć. Spojrzałam przez ramię, widząc jak drzwi stają otworem, a z pokoju wygląda mój brat. Zamarłam, gdy skierował głowę w moją stronę, jakby mógł mnie dostrzec. Przełknęłam nerwowo ślinę. Mimo że bałam się ciemności i czyhającą w niej niebezpieczeństw, teraz poczułam ulgę, że mnie otacza, a Adler rozglądał się na boki, nie mogąc mnie zauważyć. W końcu wszedł z powrotem do środka, zamykając za sobą drzwi. Kiedy odeszłam dalej, zerwałam się do biegu, pędząc prosto w stronę pokoju. Potykałam się, ledwo utrzymując równowagę, ale nie zatrzymałam się. Niepotrzebnie pozwoliłam, żeby Tristan zabrał mi latarkę – jedyny przedmiot, jaki oświetlał mi otoczenie. Mógł mi ją przecież zwrócić! Była moja, a raczej Colina, który mnie zabije, jak się dowie, kto ją zabrał.Mało nie wbiegłam w drzwi, zatrzymując się kilka centymetrów od pokoju dwójki przyjaciół. Przekręciłam klemę i wpadłam do środka.
- Nie, no znowu?! – Wyjęczał Colin, wywracając oczami na mój widok. – Co tym razem się stało? – Zapytał od niechcenia.
Leżał wzdłuż łóżka z telefonem w dłoni. Jedyne co widziałam to jego blada twarz oświetlaną przez ekran. Jednym przyciskiem zapaliłam dwa kinkiety po obu stronach pomieszczenia, a pozostałe cztery pozostawiłam niewłączone.
- T-Tam... W gabinecie – Złapałam się barierki, łapczywie nabierając powietrza. Nie miałam dobrej kondycji i bardzo szybko się męczyła nawet przy krótkich biegach, a już tym bardziej w stresie. – Znowu widziałam tego mężczyznę.
„Akademia nie jest taka, jak się wydaje” myślałam nad słowami Tristana, które pobrzmiewały echem w mojej głowie. On wie, coś więcej, ale nie mówi mi tego otwarcie.
Killian nie korzystając z drabinek, zeskoczył z łóżka, po czym zbliżył się do mniej, kładąc rękę na ramieniu.
- Jesteś pewna, że to nie był sen? – Zapytał delikatnym głosem.
- Oczywiście, że jestem pewna! – Mój głos stał się ostrzejszy i bardziej, donośniejszy niż chciałam. – Nie zwariowałam, tu na serio, dzieje się coś dziwnego. Czy tylko ja to widzę? Jesteście tak zapatrzeni w Adlera, że nie dostrzegacie prawdy. To on może być największym zagrożeniem szkoły. Wiem, że brzmi to niedorzecznie, ale to prawda, sama słyszałam jego rozmowę... Ała! – Jęknęłam, gdy Colin wstał i podszedł ,wbijając mi w bok igłę strzykawki z niebieską substancją.
Powieki zaczęły robić się ciężkie, a wszystkie siły zaczęły mnie opuszczać. Nie miałam wątpliwości, że w strzykawce był lek na senny. Usilnie trzymałam się metalowej poręczy łóżka, ale wiedziałam, że długo się nie utrzymam na nogach. Czułam się strasznie słaba, a ciało ciążyło mi ,jakby niewidoczny przedmiot ciągnął mnie prosto na podłogę. Widziałam jak Killian mówił, coś do współlokatora, ale nie słyszałam niczego prócz szumu.
Killian zwrócił się uwagą do mnie i zrobił coś niespodziewanego – podniósł mnie w stylu panny młodej.
Nie mogłam nic zrobić, jak tylko posłać ostatnie, wściekle spojrzenie Colinowi, przed utratą przytomności........
Otworzyłam leniwie oczy, czując ból głowy. Zmarszczyłam brwi, gdy zobaczyłam, że znajduje się wewnątrz samochodu na miejscu pasażera z przodu jadącego długą, wąską ulicą a wokół są pola. Co ja tu do cholery robię? Oderwałam głowę od drzwi i spojrzałam na miejsce obok, gdzie siedział Killian za kierownicą.
CZYTASZ
Akademia nadprzyrodzonych
Novela JuvenilŚwiat Lysandry legł w gruzach. Istnienie wampirów i wilkołaków nie jest tajemnicą. Od najmłodszych lat ludzie uczą się bać istot nadprzyrodzonych przyjmując przekonanie, że są mordercami. Dziewiętnastoletnia Lysandra Mayer dostała list od derektora...