Dwa dni później po lekcjach udałam się do gabinetu pielęgniarki. Kobieta w białym kitlu stała przy półkach szukając czegoś w segregatorach, które były praktycznie identyczne — białe i poustawiane w rzędzie.
- Dzień dobry. – Powiedziałam.
Miałam na sobie granatowy mundurek szkolny, który wczoraj oddałam do pralni, przez co jeszcze mankiety i kołnierzyk były lekko wilgotne. Miałam zamiar je dzisiaj rano wysuszyć suszarką, ale nie wystarczyło mi czasu na zajmowanie odzieżą, bo prawie spóźniłabym się na pierwszą lekcję.
Kobieta odwróciła się i popatrzyła na mnie, poprawiając okulary. Nie odpowiedziała, a zamiast tego odeszła od czynności, wyjął z szuflady dwie buteleczki z żółtą substancją i mały nożyk. Pielęgniarka, gdy tylko mnie spostrzegła, od razu wiedziała z jakiego powodu przyszłam i czego potrzebuje mój przyjaciel. Zabrałam z blatu buteleczki, a nożyk schowałam do kieszeni i wyszłam. Z każdym krokiem czułam się bezsilna i przytłoczona myślami. To moja wina muszę mu teraz pomóc — powtarzam sobie w myślach. Ilekroć Killian i Colin powtarzali mi, że nie powinnam się obwiniać, ja nadal miałam wrażenie, że to przeze mnie Heyden jest ranny, a jego ciało samo się nie wygoi, jeśli nie wydostanie się z krwiobiegu całej, silnej trucizny.
W skrzydle lekcyjnym mijałam otwarte drzwi do pustych klas. Zatrzymałam się przed ostatnimi z nich, wyposażonymi w szybkę, przez które wpadało światło. Nacisnęłam klamkę. Zobaczyłam wąskie schody, oświetlone promieniami słońca wpadającymi przez duże okna. Ruszyłam przed siebie korytarzem. Sufit wisiał tuż nad moją głową, a na podłogach położono linoleum. Te pomieszczenia wyglądały zupełnie inaczej niż przestronne szkolne sale. Z jednej strony ciągnął się szereg zamkniętych białych drzwi, na których były wymalowane czerwone pentagramy. Na samym końcu korytarza znajdowały się ciężkie, mosiężne drzwi. Wczoraj próbowałam je otworzyć, z ciekawości co się kryje za nimi, ale w przeciwieństwie do pozostałych drzwi były zamknięte.- Helo! – krzyknęłam, gdy kątem oka zauważyłam jakiś ruch. – Heyden?! Nie powinieneś wychodzić! – Mój głos niósł się echem po pustym korytarzu.
Nikt mi nie odpowiedziałem. Jedną rękę miałam zajętą, ale drugą instynktownie wyjęłam z kieszeni nożyk. Pusto. Pewnie mi się zdawało.
Rozluźniłam mięśnie i otworzyłam piąty pokój. Moim oczom ukazał się ciemny pokoik z zaciągniętymi żaluzją i, wyposażony w pojedyncze łóżko. Na poduszce spoczywała głowa Heydena.
Był jeszcze dzień, a w środku wydawało się jakby na zewnątrz panowała ciemność.- Część. – Powiedział Heyden, uśmiechając się mile do mnie.
Zamknęłam za sobą drzwi i podeszłam do łóżka.
- Jak się czujesz? – spytałam troskliwym głosem.
Wzruszył ramionami.
- Bywało lepiej, ale dochodzę do siebie. – wyprostował się na łóżku. Pod oczami miał sine wory, które oznaczało zmęczenie, mimo że nie miał prawa wychodzenia poza pokoik, ani nawet podnoszenia się z łóżka.
Często narzeka na samotność, i trudno mu było wytrzymać całe dnie w jednym miejscu. Razem z Colinem i Killianem odwiedzaliśmy go codziennie, co poprawiało mu samopoczucie, ale drugim powodem częstych odwiedzin było sprawdzanie, czy dyrektor nie chce zaszkodzić Heydenowi. W gruncie rzeczy ma idealną okazję, żeby go zabić, a wine zwalić na łowce. Tak mu wmówiliśmy. Heyden nie mógłby się w takim stanie obronić.
Odsłoniłam żaluzje i otworzyłam okno, by wpuścić do środka świeżego powietrza. Heyden zmarszczył brwi i zmrużył oczy na widok słońca wpadającego przed okno na jego twarz, a jego rzęsy rzucały na policzki cień. Na twarzy rany zagoiły się, czego nie mogę powiedzieć o brzuchu.
CZYTASZ
Akademia nadprzyrodzonych
Novela JuvenilŚwiat Lysandry legł w gruzach. Istnienie wampirów i wilkołaków nie jest tajemnicą. Od najmłodszych lat ludzie uczą się bać istot nadprzyrodzonych przyjmując przekonanie, że są mordercami. Dziewiętnastoletnia Lysandra Mayer dostała list od derektora...