Rozdział 14.

4.1K 274 35
                                    

Przejeżdżam dłońmi po twarzy, co jest okropnym błędem. Czekam aż ból minie i otwieram oczy. Zalewa mnie jasne słońce poranka, które wdziera się przez lekko odsłonięte żaluzje w moim pokoju. Moment, kiedy ja znalazłam się w swoim łóżku? Czyżby Luke zawiózł mnie tutaj, kiedy wracaliśmy ze szpitala?

Powoli przesuwam się na skraj łóżka i zwieszam z niego nogi, ku mojemu zdziwieniu jestem w piżamie. O mój Boże, czy Luke Brooks mnie rozebrał i przebrał w piżamę? Oby to nie była prawda, bo inaczej z nim porozmawiam, chociaż jeżeli to zrobił, to pewnie chciał mi tylko pomóc, a nie sobie popatrzeć. Nieważne, nie myśl teraz o takich rzeczach. Stawiam gołe stopy na miękkim dywanie i powoli wstaję. Przespana noc sprawia, że czuje się o wiele stabilniej niż wcześniej, w głowie jeszcze trochę mi się kręci, ale powinnam dać radę zejść na dół.

Wiem, że mam się nie przemęczać, najlepiej w ogóle nie opuszczać łóżka, ale nie ma kto mnie kontrolować, więc nie będę przestrzegać tych zaleceń.

Kiedy pokonuję dwa schodki, robi mi się słabo i prawie spadam na dół, ale ktoś mnie w porę łapie.

- Brooks, co ty robisz u mnie w domu? – Oczy prawie wychodzą mi z orbit, kiedy widzę Luke’a. Czy on wziął to wszystko aż tak bardzo na poważnie?

- Pobędę tu tylko dzisiaj, bo chcę mieć pewność, że nie spadniesz ze schodów i nie złamiesz sobie kręgosłupa. – Pomaga mi zejść na dół i odsuwa krzesło przy stole.

Mam wrażenie, że ten chłopak to zupełnie inna osoba, może zamienili się z Jai’em i jakiś cudem udało im się mnie nabrać? Przyglądam się szatynowi i musze stwierdzić, że to jednak Luke. Jestem pod wielkim wrażeniem, ale od razu tracę całą radość, bo wiem, że kiedy wszystko znowu będzie w porządku, Brooks dalej będzie dupkiem, a ja dziewczyną, która chce mu pomóc.

Mój sobotni opiekun nakłada mi jajecznicę i siada naprzeciw mnie w oczekiwaniu, aż skosztuję. Biorę trochę na widelec i niepewnie wkładam do buzi, w obawie, że chłopak mnie otruje, chociaż to bezsensowne. Gdyby chciał, zostawiłby mnie na pastwę losu, kiedy wróciliśmy ze szpitala.

Śniadanie jest naprawdę pyszne i jestem pod wrażeniem, właśnie mam zamiar mu podziękować, kiedy ktoś puka do drzwi. Chłopak pokazuje mi, żebym została na swoim miejscu i idzie otworzyć. Od razu słyszę krzyk Daniela, tylko tego brakowało. A zapowiadał się taki cudowny ranek.

- Co ty robisz u Annabelle?! – Muszę zainterweniować, bo inaczej pewnie się to źle skończy.

- Stary, spokojnie.  – Luke próbuje go uspokoić, ale widzę, że Skip zaczyna się szarpać. – Tylko jej pomagam, uspokój się, koleś.

- Annabelle?! Co to ma wszystko znaczyć? – Daniel mnie zauważa i patrzy z wielkim zdziwieniem, rozczarowaniem i gniewem.

- Słuchaj, miałam mały wypadek, Luke zawiózł mnie do szpitala, a potem z niego przywiózł, wszystko jest okej. – Uśmiecham się, by załagodzić sytuację.

Skip przygląda się mojej twarzy i nagle wybucha jeszcze większym gniewem.

- Pobiłeś ją?! – Wymierza cios prosto w nos Brooksa. Luke lekko zatacza się do tyłu i wyciera cieknącą krew.

- Z chęcią bym ci oddał, ale nie dzisiaj, odpuść sobie. – Brooks próbuje nad sobą panować, co jest strasznie fajne i szlachetne.

- Daniel, Luke nic mi nie zrobił, jeżeli zaraz stąd nie wyjdziesz, zadzwonię gdzie trzeba i tak to wszystko się skończy, a oboje tego nie chcemy. – Podchodzę do chłopaka. – Musisz mi uwierzyć. – Patrzę mu prosto w oczy. – Nie masz powodów do obaw, idź już. – Nie wiem czemu to robię, ale daję mu całusa w policzek. Przyjaciel od razu się trochę uspokaja i wycofuje się z domu. Najwidoczniej zaczynam stosować metody, które w jakiś sposób na niego działają, mam nadzieję, że nie będę musiała tego powtarzać.

Who are you when no one is looking? // Luke BrooksOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz