Cichoszał, czyli debiut Multimyszy - one-shot cz.1

336 30 10
                                    

Fabuła one-shotu rozgrywa się między prologiem, a pierwszym rozdziałem tego opowiadania. One-shot zawiera fragmenty odcinka "Cichoszał." Miłego czytania!

*Marcus*

Siedziałem w swoim pokoju, brzdękając na gitarze, ponieważ próbowałem napisać piosenkę dla swojej Kici. Całą sprawę utrudniał fakt, że nie potrafiłem znaleźć odpowiednich nut, które byłyby w stanie wyrazić to, jak bardzo mi na niej zależy. Boli mnie, że nie mogę powiedzieć jej, co do niej czuję, ale oboje jesteśmy superbohaterami i nie powinniśmy wchodzić między sobą w jakiekolwiek głębsze relacje. Nie możemy pozwolić sobie na to, by nasze wewnętrze sprawy negatywnie wpłynęły na ochronę Paryża. Muszę więc po prostu pogodzić się z myślą, że nigdy nie będzie mi dane połączyć się z miłością mojego życia... Pytanie tylko, jak mam to zrobić?

- Skończyłeś zamęczać tę biedną gitarę swoimi smętami? - taa, ten bałwan znowu zapomniał, jak się puka do drzwi. - Zbieraj się, tata zabiera nas na obiad do hotelowej restauracji.

- Weźcie mi coś na wynos, jakoś nie mam ochoty nigdzie wychodzić. - oznajmiłem, po czym wróciłem do grania.

- Nikt cię nie pyta, na co masz ochotę. Idziesz z nami i koniec. Będziemy gadać o moim nowym kawałku. - blondyn uśmiechnął się z klasyczną dla siebie dumą.

- Serio napisałeś własny kawałek? - szczerze zaskoczyła mnie wypowiedź brata.

- Pff, jasne, że nie. Tata wszystko załatwi, a ja tylko pokażę światu, jaki jestem boski. Oj zrozum, bycie takim doskonałym, to robota na cały etat. Nie mam czasu na babranie się w brudnej robocie. - stwierdził, po czym dumnym krokiem opuścił mój pokój. Cały Xavier. On nie byłby sobą, gdyby w kółko nie powtarzał "jestem super," "jestem sławny." Przewróciłem oczami, po czym podszedłem do szafy, aby przebrać się na nasz cudny rodzinny obiad. Echh, będzie wspaniale. Czujecie ten sarkazm, co nie? Po całym ogarnięciu się, zeszliśmy do hotelowej restauracji, gdzie przywitał nas burmistrz Bourgeois: 

 - Witaj Bob, miło znowu cię widzieć. Mike, Xavier Yv, jak wy wyrośliście. - już zamierzałem przypomnieć mężczyźnie, że wcale nie nazywam się Mike, ale mój kochany braciszek wszedł mi w słowo:

- Wszyscy mówią na mnie XY, panie burmistrzu. Xavier Yv brzmi...

- XY, no jasne! Słynny DJ XY! To zaszczyt gościć w naszej restauracji tak wspaniałego artystę, jego ojca oraz brata. – ciekawe, gdzie burmistrz widzi  "wspaniałego artystę," bo ja poważnie bym się zastanawiał, czy w naszym gronie rzeczywiście takowy się znajduje.

- Rozumiem, że obiad na koszt firmy? - taa, a tata wszędzie zwietrzy jakiś interes. Burmistrz się zmieszał, a ojciec widząc to, wybuchnął udawanym śmiechem.

- Żartowałem. - burmistrz od razu poszedł w ślady śmiejącego się przyjaciela:

- Ty to jesteś, Bob. Zgrywus, jak zawsze. Życzę smacznego. - pan Bourgeois opuścił nasze towarzystwo, co ja także bardzo chętnie bym uczynił.

- Nic z tego, trudno. Synu, musimy koniecznie omówić twój najbliższy występ w telewizji. Zrozum, to będzie doskonała okazja na wypromowanie się, dlatego przydałby się nowy materiał. Jakieś pomysły?

- Błagam, czy on kiedykolwiek miał jakieś pomysły? - spojrzałem na ojca z politowaniem.

- Nie odzywaj się, Marcus, bo nie ciebie pytam. - echh, czemu tylko jego pierworodny ma prawo głosu? To się robi już męczące. - Więc pokaż, co zwędziłeś... znaczy, wymyśliłeś tym razem. - Xavier wyjął laptopa, po czym puścił nam jakiś kawałek, przy którym miałem ochotę usnąć.

Miraculum : Życie pod KotaklizmemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz