2. Pożoga

216 18 2
                                    

Mocowała się chwilę ze starym zamkiem, aż w końcu udało jej się otworzyć drzwi, które zaraz zamknęła za sobą z trzaskiem. Cisnęła klucze na stół, a torbę z kilkoma rzeczami na podłogę. Pokój w miejscowym ośrodku nie wyróżniał się niczym szczególnym. Najtańsze, staromodne meble z ciemnego drewna kontrastowały z bielą przybrudzonych na dole zasłon. Rzuciła się na łóżko, które zaskrzypiało pod jej ciężarem. Nie zwracała uwagi na to, że leży na czystej pościeli w butach, czy też na fakt, że makijaż może się odbić na szarym materiale. Po chwili ponownie się podniosła, chwyciła zbitą poduszkę i sprawiła, że uderzyła ona w brudne okno, po czym wylądowała na podłodze. Cóż, Zulema Zahir była zła.

Wróć. Zulema Zahir była nieziemsko wkurwiona na Macarenę Ferreiro.

Podeszła do okna i spojrzała na nudne, szare miasteczko. Zachmurzyło się nieco i zaczął padać niewielki deszcz. Po chodniku szła właśnie kobieta z włosami upiętymi w coś co łudząco przypominało cebulę na czubku głowy i w irracjonalnie wysokich szpilkach. Desperacko próbowała ochronić włosy przed wodą za pomocą rażąco różowej kopertówki. Zulema prychnęła na ten widok. Po chwili zza rogu nadjechał samochód, do którego kobieta, najwyraźniej z radością, wsiadła i zniknęła.

Odnalazła informacje o chińskiej knajpce w pobliżu i postanowiła zamówić pierwszy lepszy zestaw z kurczakiem, jako że jej ostatnim posiłkiem było marne więzienne śniadanie, a dochodziła już szósta. Oczekując na jedzenie, udała się do łazienki i dokładnie zmyła makijaż. Przyjrzała się uważnie swojej twarzy w lustrze. Pojedyncze zmarszczki na czole, dość wydatny, choć prosty nos, wąskie wargi, duże, piwne oczy, które akurat doceniała i lubiła podkreślać, uważając za swój atut.

Może i chińszczyzna była dobrze przyrządzona, jednak Zulema w ogóle nie czuła smaku potrawy. Zmysły zaślepił jej gniew, więc jedynie żuła mechanicznie kolejne kęsy kurczaka, aby zapchać czymś pusty żołądek. Przed oczami ponownie stanęła jej scena z cmentarza. Przegrałaś. Obie przegrałyśmy. Analizowała dokładnie każde słowo, każdy zapamiętany gest Macareny. Będziesz zerem jak inne. Miała pewność co do prawdziwości tych słów. I właśnie to irytowało ją najbardziej.

Tej nocy zaśnięcie wydawało się jej niemałym wyczynem. Za więziennymi murami wyznawała pewną zasadę — stała czujność. Było to konieczne do przetrwania, gdy miało się tylu wrogów. W rezultacie każda noc stanowiła pewien zastrzyk adrenaliny, a jej sen przez lata stał się niesamowicie lekki — budził ją choćby najcichszy szelest. Tak było i tym razem — przejeżdżające na zewnątrz samochody uniemożliwiały Zulemie zmrużenie oka, do tego jej umysł postanowił pracować na najwyższych obrotach. Około trzeciej pogodziła się z tym, że nie zaśnie i usiadła, opierając się plecami o ścianę.

Przegrałaś. Obie przegrałyśmy.

***

Ranek nadszedł zdecydowanie zbyt szybko. Ośrodek wciąż świecił pustkami, ale niczego innego się nie spodziewała. W zasadzie nawet była zadowolona z tego, że nikt nie bawił się tu w przedszkole ani w przymusową terapię. Potrzebowała aktualnie jedynie pracy, by jak najszybciej się stąd wynieść.

Usiadła przy biurku, za którym siedział trzydziestokilkuletni mężczyzna przy kości, o pulchnej, przyjaznej twarzy.

— Nazwisko? — zapytał z uśmiechem.

— Zulema Zahir — odparła.

— Zulema... Zahir... — powtórzył, przeciągając każdą samogłoskę. — Przez "h" — upewnił się.

— Tak, nieme "h".

— Dobrze, Zahir — zaczął wpisywać coś na klawiaturze, po czym ponownie na nią spojrzał. — To obce nazwisko? Piękne — ponownie się uśmiechnął. — Jestem Paco. Też nie jestem stąd. Z Carabanchel.

ScorpioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz