4. Huriya

173 19 5
                                    

Prowadziła ostrożnie, jako że leśna dróżka nie była najlepszej jakości. Samochód podskakiwał na kolejnych wybojach. Zatrzymała go dopiero na sporej polance w samym sercu buczyny.

Zostawiła Macarenę nieopodal jej mieszkania, by ta przyjechała własnym samochodem, gdy spalą kradziony wóz, więc chwilowo miała okazję, by delektować się samotnością. Wyszła na zewnątrz i głęboko zaciągnęła się świeżym powietrzem. Wolność. Uwielbiała jej smak. W tej chwili wydawało jej się jakoby sam księżyc w pierwszej kwadrze wraz z licznymi gwiazdami, mniejszymi bądź większymi lśniącymi punkcikami, celebrował tę chwilę razem z nią, gloryfikował i okrywał chwałą jej zwycięstwo nad systemem.

— Huriya* — szepnęła sama do siebie.

Zawsze wyobrażała sobie wyjście z więzienia w formie spektakularnej ucieczki, sprytnego przekrętu. Strzały, hałas, chaos... tak powinno być. Wiele była w stanie poświęcić, by wydostać się z tego piekła na ziemi, co niejednokrotnie udowodniła, w końcu nie każdy zdołałby dać poparzyć się gorącą parą, czy naumyślnie wywołać poważne zapalenie dziąseł, by pojawiła się możliwość opuszczenia więziennych murów.

Mimo to, nie mogła narzekać, jakkolwiek beznadziejny był jej sposób opuszczenia więzienia.

Światła reflektorów wyrwały ją z zamyślenia. Niewielki, nieco rozklekotany Volkswagen pojawił się na polanie. Macarena Ferreiro zgasiła silnik i wyciągnęła kluczyk ze stacyjki. Pośpiesznie wysiadła z pojazdu i podeszła w stronę Zulemy.

— Zróbmy to — powiedziała od razu. — Nie ma na co czekać.

— Aż tak ci się spieszy, żeby znów coś zbroić, Maca? — Zulema uniosła kąciki ust w rozbawionym uśmieszku.

— Powiedzmy, że potrzebuję solidnej dawki adrenaliny po pracy w pralni — odparła blondynka ze śmiechem. — Masz benzynę?

— Nie — odparła. — Ale pan nadziany tak, więc w gruncie rzeczy, już mam — powiedziała. — Miło, że oszczędził nam wydatków.

Wydostała z bagażnika kradzionego samochodu spory kanister i podała go blondynce, która od razu otworzyła drzwi i zaczęła polewać cieczą o charakterystycznym zapachu siedzenia z miękkiej skóry w kolorze cynamonowym. Zulema chwyciła drugi, nieco większy, i przystąpiła do tej samej czynności, tylko po drugiej stronie samochodu. W pewnym momencie Macarena zamachnęła się nieco mocniej, a kilka kropli benzyny spadło na czarną koszulkę Zahir, jednak kobieta nie zwróciła na to uwagi. Gdy skończyły, Maca podeszła do Zulemy, która właśnie wyciągnęła z kieszeni zapalniczkę.

— Daj — wskazała na zapalniczkę. — Ja to zrobię.

— Nie poznaję cię — odparła ironicznie Zulema. — Maca, którą poznałam kilka lat temu, przez dość długi czas przysięgała, że jest aniołkiem, chociaż perfidnie kradła z szefem kochankiem. Teraz sama pchasz się do kryminału.

— Zmieniłam od tamtej pory nie tylko fryzurę — zaśmiała się Maca. — Poza tym oblałam ci koszulkę benzyną. Miałyśmy spalić samochód, a nie upiec kiełbaski na ognisku.

— Maca, nie każdy ma takie skłonności autodestrukcyjne jak ty. Jestem w stanie nie podpalić własnego ubrania. Zresztą, zapewniam cię, że nikt by po mnie nie płakał.

Odpaliła zapalniczkę, wrzuciła ją do samochodu i natychmiast się odsunęła. Pojazd stanął w ogniu. Płomienie wzbiły się w powietrze, tworząc wysoki na dwa metry słup. Dookoła bezwładnie miotały się iskry. Pomarańczowy blask rozświetlił rysy obu kobiet, uwydatniając ostro zarysowane kości policzkowe Macareny i niewielką bliznę na podbródku Zulemy.

ScorpioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz