6. Nigdy więcej

162 14 5
                                    

Zulema zawahała się, gdy stanęła przed blaszanym hangarem. Ogromny budynek na przedmieściach wybudowany na rzucie prostokąta w pobliżu dawno nieużywanego lotniska niegdyś służył jej chłopakowi za doskonałą kryjówkę, pomijając mobilny kamper stanowiący jego niewielkie mieszkanie. Pogodziła się z jego śmiercią, a uczucie konieczności zemsty minęło wraz ze śmiercią Leopolda Ferreiro. Mimo to, obawiała się tak bliskiego zetknięcia z przeszłością, z czymś bezpośrednio związanym z Hanbalem.

Jednak Zulema Zahir nie była typem osoby, która cofała się przed czymkolwiek. Właśnie z tego powodu odnalazła boczne wejście do hangaru i pociągnęła za klamkę. Zawiasy drzwi zaskrzypiały przeraźliwie.

Zastany widok jej nie zdziwił. Hanbala wyrwano z kryjówki z zaskoczenia — były chłopak Zulemy nie miał szansy, by uprzątnąć hangar. W kącie pomieszczenia wciąż leżał cienki, powycierany materac, który niegdyś służył mężczyźnie za łóżko, obok pałętało się kilkanaście pustych opakowań po pizzy i chińszczyźnie, butelek po napojach i chusteczki higieniczne. Z rozpiętej, czarnej torby, którą dawno temu mu wybrała, wystawał pomięty, czerwony podkoszulek. To był jednak tylko jeden kąt; reszta hangaru była zupełnie pusta. Nie było w nim ani śladu poszukiwanego pojazdu.

Na początek podeszła do torby i zaczęła po kolei wyciągać z niej rzeczy Hanbala, choć sądziła, że nie znajdzie tam nic oprócz kilku ubrań. Dobrze go znała — pozbywał się wszystkiego, co nie było mu w jakiś sposób przydatne albo mogło posłużyć za trop. Na samym dnie torby dostrzegła jednak niewielki, zgnieciony świstek papieru. Gdy go rozłożyła, okazało się, że jest to ulotka pochodząca z pobliskiego złomowiska. Wychodziło na to, że Hanbal chciał pozbyć się kampera niedługo przed swoją śmiercią. Nie miała pewności, czy ostatecznie do tego doszło, ale zawsze był to jakiś trop do sprawdzenia.

Okrążyła kilkakrotnie cały hangar w poszukiwaniu innych szczegółów, wskazówek, czegokolwiek przydatnego, otwierała nawet pudełka po jedzeniu, jednak na nic więcej nie trafiła. Nim wyszła, odwróciła się po raz ostatni i chwyciła jeden z podkoszulków. Drobny sentymentalizm drzemiący gdzieś głęboko w odmętach jej psychiki, którego nienawidziła, obudził się z hibernacji i postanowił się odezwać. Chociaż — pomyślała — podkoszulek pachnie jak gówno.

***

Choć minęło dobre kilka lat, matka Zulemy nie przestała żywić do niej urazy. Wiedziała, że kobieta nigdy jej nie chciała ani nie zdołała jej pokochać, co udowodniła w dniu, w którym próbowała zmusić ją do poślubienia starszego mężczyzny tylko dla pieniędzy. Teraz przechodziła samą siebie. Choć nie było jej na sali rozpraw, jej wpływ był wyczuwalny na kilometr.

Zulema, siedząc na sali rozpraw, instynktownie złapała się za znacznie powiększony brzuch. Sędzia uderzył młotkiem. Nie było odwrotu. Nie mogła się bronić. Decyzja zapadła. Miała zobaczyć Andreę w chwili porodu i prawdopodobnie nigdy więcej.

Jej imię nie było przypadkowe. Andrea z greki oznaczało siłę, męstwo. Taka właśnie miała być córka Zulemy; miała potrafić przetrwać. Tego przede wszystkim chciała ją nauczyć, tak samo, jak ją wcześniej Karim.

Choć była jedynie owocem jej naiwności, jako że Zulema zaufała niewłaściwemu mężczyźnie, dla niej samej oznaczało to zupełnie coś innego; wolę przetrwania wpojoną w nią przez krew matki, która, od momentu dowiedzenia się o ciąży, nie pragnęła niczego innego niż godnego życia dla córki. Andrea stanowiła też dowód na istnienie jej człowieczeństwa, które powoli w niej zanikało wraz z każdym kolejnym zawodem.

Ale gdy wycieńczona otworzyła oczy, w niewielkim, jasnym pomieszczeniu oprócz dwóch pielęgniarek ubranych w niebieskie fartuchy, krzątających się dookoła, dostrzegła też zamgloną postać odzianą w czerń. Z każdym mrugnięciem stawała się ona coraz bardziej wyraźna, aż w końcu Zulema zdołała przyjrzeć się twarzy mężczyzny. Ostro zarysowana szczęka z zalążkiem zarostu i brak uśmiechu trwały w dziwacznej symbiozie z lodowatym spojrzeniem ciemnobrązowych, niemal czarnych oczu, które rzucał jednej z pielęgniarek trzymającej w ramionach malutkie zawiniątko. Do jej uszu dotarł płacz dziecka, a także głos kobiety. Pielęgniarka podeszła do niej i włożyła jej małą Andreę w ramiona.

ScorpioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz